kiedy noc przykrywa ziemię swym czarnym płaszczem bogowie ciemności zstępują pośród śmiertelnych kiedy księżyc zalewa ziemię swym czerwonym blaskiem bogowie ciemności zbierają swe żniwo - dusze niewiernych Dzieci Chaosu Noc powoli wkraczła do miasta. Na początku nieśmiało mrok wypełaniał odludne zaułki, później ciemność wypełzła na ulice, by pogrążyć je w czerni chaosu. Bojaźliwi ludzie pochowali się w domach, rozkoszując się ciepłem ognia w kominku. Tylko pijani głupcy włóczyli się o tej porze po ulicach. Nawet obcy wiedział, że w tym mieście po zmierzchu chaos i pustka ciemności są jedynym panem. * * * W podziemiach świątyni gromadziło się powoli coraz więcej wiernych. Po jakimś czasie tłum ubranych w czerń ludzi wypełnił całą olbrzymią salę. Na jej środku, na kamiennym podwyższeniu, znajdował się bazaltowy ołtarz - ołtarz poświęcony bogom nocy, synom chaosu i zniszczenia. Zrobiony z czarnej skały, zdawał się pochłaniać całe światło, dawane przez zawieszone na ścianach pochodnie. Jego gładka powierzchnia emanowała kosmiczną pustką, energią nieistnienia, która przewiercała świadomość, zostawiając w niej przerażające uczucie niemożności. Ołtarz był dla zgromadzonych symbolem niższości człowieka, jego słabości oraz służby istotom wyższym - bogom. A z tych jedynie narodzeni razem ze światem i tak jak on - z chaosu - panowali nad potęgą wszechświata... Bazaltowa bryła ołtarza zniknęła w kłębach dymu. Kiedy się rozwiał na twarzach wiernych pojawił się niepokój. Na podwyższeniu stał kapłan, jednak nikt nie pamiętał by kiedykolwiek wcześniej odprawiał ceremonię. Był wyższy i lepiej zbudowany od poprzedniego celebranta. Także jego szata liturgiczna różniła się od używanej normalnie. Jednak wrażenie, jakie wywarł na wiernych, było olbrzymie. Czarna koszula opinała ciasno jego ciało, podkreślając grube węzły mięśni; także czarny, haftowany srebrnymi nićmi ornat idealnie leżał na szerokich barkach nieznanego kapłana. Kaptur całkowicie chował w swym cieniu twarz i nikomu nie udało się jej dostrzec. Tylko budzące lęk błyski oczu, płonących jak dwa piekielne niebieskie ognie, wskazywały, że mrok pod nim nie jest jedynie pustką. Jego ciemna, potężna sylwetka górowała teraz nad całą salą. Na ołtarzu leżało ciało. Owinięte w czarne szaty wydawało się częścią ziejącego chłodem kamienia. Niektórzy ze zgromadzonych rozpoznali, kim był martwy człowiek i przerażenie sparaliżowało ich ciała. Spełniały się słowa proroka. - Z dnia rodzi się noc, z nocy rodzi się dzień, z życia rodzi się śmierć, a ze śmierci życie - ci, którzy stali bliżej ołtarza mogliby przysiąc, że kapłan nie poruszył nawet ustami. Jednak to mógł być tylko jego głos - głos wybranego przez bogów. - Ta noc jest kresem wszystkiego. Nie będzie już więcej narodzin, nie będzie więcej światła dnia. Słońce już nigdy nie wypali życia. Skończyła się walka z chaosem, bo skończyli się jego wrogowie. Strach tłumu był tak wielki, że prawie namacalny. Zgromadzeni z lękiem wpatrywali się w ciemną sylwetkę ze wzniesionymi rękoma. - Żegnamy dziś Wielkiego Mistrza. To on prowadził was do zbawienia, uczył podstawowych dogmatów wiary. Był wielkim wojownikiem chaosu - był wybrańcem bogów. Oni dali mu życie i oni mu je odebrali, kiedy spełnił swoją misję. Był naprawdę wspaniały, ale dziś musimy go pożegnać... Niech będzie przeklęty przez dobro na wieki! Przerażający śmiech kapłana zmieszł się z hukiem pękającego bazaltu. Rozpętał sie wicher, który zgasił wszystkie pochodnie. W nieprzeniknionej ciemności wierni mogli usłyszeć znajomy głos zmarłego Mistrza: - Niewinny! Przybywaj zbawić ten cholerny świat! * * * Księżyc wzeszedł tej nocy inny. Nie był srebrzyście białą tarczą - zdawał się płonąć rudoczerwonym ogniem. Rzucał krwawy blask na pogrążone we śnie miasto. Taki księżyc nie mógł zwiastować nic dobrego. * * * W purpurowym świetle zamajaczyła jakaś dziecięca sylwetka. Może sześcioletni chłopiec szedł wolno opustoszałą ulicą, ciągnąc za sobą brudnego pluszowego misia. Rozserzonymi strachem oczyma, dziecko wpatrywało się w ciemność. Po brudnych policzkach ściekały łzy. - Tato ! - chłopiec zawołał cicho, zduszonym przez płacz głosem. Wiatr bawił się jego długimi, sięgającymi ramion, jasnymi włosami. Odpowiedziało mu dalekie ujadanie psa. - Tato, gdzie jesteś? - czuł się bardzo samotny, nawet echo nie chciało powtarzać jego słów. Spadająca gwiazda przecięła niebo jasną smugą światła."Chcę odnaleźć tatusia" pomyślał chłopiec. Wiedział, że spadające gwiazdy zawsze spełniają życzenia... * * * Przed karczmą stali trzej mężczyźni. - Widzieliście jak mu wyrżnąłem - mówił jeden mocno przepitym, podnieconym głosem. - Krztusił się swoimi zębami. Ha, ha... - jego śmiech nie miał nic wspólnego z radością. - Cicho! Ktoś idzie... - szepnął drugi i w jego ręku błysnął sztylet. Zza zakrętu wyszedł jasnowłosy chłopczyk, przytulający zabłoconego misia. Spojrzał na obcych lękliwie, jednak nie zawrócił. - Kurwa! Ale mnie przestraszyłeś. Co ty tu robisz gówniarzu? Ojciec cię nie nauczył, że o tej porze się śpi? - Zostaw go w spokoju. To tylko dzieciak. - Muszę odszukać tatusia - odpowiedział chłopiec cicho i zniknął za zakrętem. - Ha, ha, ha... - pijak wybuchnął śmiechem. - Słyszeliście?! Szuka tatusia! Ha, ha... Pewnie twój stary leży teraz pod ciepłą pierzyną z kolejną dziwką!... - nagle urwał, zrozumiał bowiem swój błąd. Następny podmuch wiatru rozdmuchał jego prochy... * * * Krople deszczu ściekały po mokrych kosmykach włosów chłopca. Nie dość, że taka ciemna noc, to jeszcze musiało się rozpadać. Dziecko czuło jednak, że na szczęście już niedługo odnajdzie ojca. Daleko widać było ciemne sylwetki drzew miejskiego cmentarza... Kiedy przekraczał furtkę nie bał już się ciemności. Błyskawice raz po raz rozświetlały świat. Szedł powoli, uważnie patrząc na groby. Nie były zbyt wymyślne - proste tablice z napisem "Ave Maria". Ludzie nie mieli po prostu wyobraźni. Kolejna błyskawica oświtliła cmentarz. W jej świetle chłopiec dostrzegł grób inny niż wszystkie. W cieniu dwóch potężnych starych buków wznosił się monumentalny pomnik. Olbrzymi krzyż z czarnego marmuru wyglądał, jakby był trochę "do góry nogami", jednak nie psuło to wrażenia. Na płycie wyrzeźbione dwa splecione węże wpatrywały się w chłopca rubinowymi oczyma. - Tatusiu, czy jesteś tam? - chłopiec zawołał z nadzieją. - Tatusiu?! Oślepiająca błyskawica uderzyła w stary buk. Chłopiec poczuł przyjemny dreszcz elektryczności. Huk grzmotu zlał się w jedno z odgłosem pękającej ziemi. Przez środek pomnika przebiegała teraz szeroka szczelina. Chłopcu było trochę szkoda, że zniszczył tak ładny grób. - Jestem... - w szczelinie pojawiła się potężna sylwetka. - Tatusiu! Wreszcie! Nawet nie wiesz ile się ciebie naszukałem. - Później mi opowiesz. Teraz musimy już iść. - postać położyła dłoń na ramieniu chłopca i obaj ruszyli w kierunku miasta. - Tatusiu? - Tak synku? - Gdzie tak długo byłeś? - Ludzie to miejsce nazywają Piekłem. - A czy była tam mamusia? - Nie synku. - Kiedyś ją też będę musiał odszukać... Sloodge/TheFect październik 1995