"Na dobre i na złe"
                                rozdział VI

                            G O T H A M - D U R

                                   Shami


   Minął  miesiąc.   Wieści  o  Panu  Ciemności,  jak  go  zaczęli  nazywać
wieśniacy,  przycichły  nieco,  co  nie  wróżyło  niczego  dobrego.   Coraz
rzadziej  przychodziły nowe wieści o atakach orków i goblinów, co pesymiści
odbierali  jako  oznakę  gromadzenia większych sił.  Santa, Zagar, Gnorik i
Shami oddali się całkowicie szkoleniom, wypełniając w ten sposób swój wolny
czas.   Santa  większość dnia spędzał na zamkowej strzelnicy, doprowadzając
do  perfekcji  umiejętność  posługiwania się kuszą.  Zagar także ćwiczył, a
jego  młot uderzał coraz szybciej, dokładniej i silniej.  Shami sporo czasu
spędzał  na  zwiadach,  gdzie  pod  okiem  wprawnego łowcy doskonalił się w
odczytywaniu  śladów, w tropieniu wroga i zwierzyny.  W uznaniu zasług przy
wykryciu  spisku,  elfowi  pozwolono  podpisać kontrakt na trzy miesiące, a
miejsce  werbownika  zajął Bandil.  Gnorik też nie narzekał na brak czasu -
dowodził  teraz  pięćdziesięcioosobowym oddziałem straży zamkowej, co wcale
nie było łatwym zadaniem.
   Był  ciepły wieczór.  Słodce schylało się ku zachodowi oświetlając tylko
mury  i  baszty  zamku.   Gnorik ogrywał właśnie Shamiego w kości, kiedy do
baraku przyjaciół weszło dwóch żołnierzy niosąc w ręku pergamin..
   Zagar wziął pismo do ręki, spojrzał na nie i powiedział krótko:
   - Zbierajmy się.  Mamy stawić się do Bandila.
   -  Osiem!   Znowu wygrałem!  - Gnorik szelmowsko mrugnął do Shamiego.  -
Chyba muszę dać ci parę lekcji.
   - Chyba tak.  Mógłbym przysiąc, że nie miałeś ośmiu...
   - Taaak...  - hobbit przeciągnął się przerywając Shamiemu wpół słowa - O
czym to Zagar mówiłes?..
   Wszyscy zgodnie wybuchnęli śmiechem i ruszyli do komnaty werbownika.
   Kiedy  wchodzili  do  skrzydła  zamku,  w którym siedzibę miał Bandil, w
bramie  minęło  ich dwóch krasnoludów.  Zasłonięte prawie przez bujne brody
usta  jedenego  z  nich,  skrzywiły  się  na  widok  Shamiego w pogardliwym
grymasie.  Przechodząc obok splunął w drugą stronę.
   -  Dlaczego oni tak nas nie lubią?  - Shami był niepocieszony.  - Czy ja
w  czymś  im  zawiniłem?  Ja nic do nich nie mam.  Nawet pracowałem razem z
nimi w kopalniach...
   -  Tak, ale tego po tobie nie widać.  - Gnorik uśmiechnął się mierząc go
od  stóp  do  głowy.   -  Widział  ktoś elfa górnika, co dwakroć większy od
hobbita?
   - Bardzo śmieszne - elf pokiwał głową.

   - Khaz, dhrig, khaz, dhrig, khaz...
   Pot spływał po nagich plecach elfa w miarę, jak silne ramiona to unosiły
w  górę,  to  opuszczały w dół ciężki oskard.  Przystanął na chwilę.  Otarł
ręką  mokre  czoło  i  odgarnął  jasny  kosmyk  włosów  spadających na nie.
Wyglądał  najwyżej na kilkanaście lat, jednak u elfów nie wygląd świadczy o
wieku.   Wyprostował  nieco  zgięte  ciało,  wspierając  się  na drewnianym
trzonku,  uważając  przy  tym, by nie zawadzić głową o niski strop.  Chmury
kopalnianego  pyłu  wolno opadały, przylegając do lśniącej wysiłkiem skóry,
barwiąc  ją  ciemnym,  brunatnym  kolorem.   Miał  już dość.  Młodym ciałem
targnął kaszel, gdy maledkie drobinki dostały się w płuca.
   - Khaz'di, ghrud dhakhe pikhri!  - usłyszał z głębi korytarza.
   -  Nkrih!   -  odburknął.   Dzisiaj  odbierze  zapłatę  i  więcej tu nie
przyjdzie.   Trzy  lata  w  kopalniach  były  udręką  dla kochającego las i
zwierzęta  Shamiego.   Ile  razy  kładł  się  spać  i  w  snach wędrował po
wiosennych łąkach, ścigał się z jeleniami, wsłuchiwał w śpiew ptaków...

   - Shami...
   Wyrwał się z zamyślenia.  Gnorik przypatrywał mu się wnikliwie.
   - Wszystko w porządku?
   Shami uśmiechnął się.  Drzwi przed nimi stały otworem.
   - Witajcie - Bandil powitał przyjaciół.  - Jest coś do zrobienia.
   - Wreszcie.- Zagar odetchnął z ulgą.  - Myślałem, że się nie doczekam.
   - Chyba widzieliście te dwa krasnoludy...
   Shami smętnie pokiwał głową.  Widząc to, Santa powiedział do Bandila:
   - Widzieliśmy.  Niezbyt przychylnie patrzyli na Shamiego.
   -  Jest  okazja,  żeby  pokazać  im, że i elf wiele zdziałać może.  Mają
kłopoty.
   - Co się stało?
   -  Dokładnie nie wiem, ale zostaliśmy poproszeni o pomoc.  Udacie się do
Gotham-dur.   To  chyba  największa  kopalnia adamandytu na Orcusie Małym i
książę Sindred nie zniósłby, gdyby ją utracił.
   -  Aż  tak  źle?   A  my pójdziemy sami, tylko we czterech?  - Santa był
zdziwiony.  - Jesteś pewien, że będziemy potrafili im pomóc?
   -  Dostaniecie dwóch moich ludzi.  Wybrałem was, bo jesteście najlepsi z
tych,  których  mam  pod  ręką  -  takie  jest  moje  zdanie.   Sam chętnie
poszedłbym  z  wami, ale dowódca nie chce mnie puścić.  W każdej chwili coś
może się stać.  Czarny Mag wystarczająco długo nie dawał znaku życia.
   -  Miejmy nadzieję, że już nigdy nie da.  - Zagar uśmiechnął się od ucha
do ucha.  - Na każdego przyjdzie pora.
   - Cóż, chyba nie pójdzie nam tak łatwo.  Chodzą słuchy o przygotowaniach
do  wojny.   -  Bandil uśmiechnął się mimochodem.  - Ale nie o tym mieliśmy
rozmawiać.
   - Znasz jakieś szczegóły?  - spytał Gnorik.
   - Wszystkiego dowiecie się na miejscu, przy bramie.  Czy ktoś z was umie
się posługiwać językiem tych maludów?
   - Ja - po chwili ciszy Shami uniósł rękę.
   Wszyscy zdziwieni popatrzyli na elfa.  Ten speszył się nieco i odparł:
   - No co, mówiłem, że pracowałem w kopalniach...  Dogadamy się.
   -  Nie  przestajesz  mnie  zadziwiać...  Cóż, do ciebie chyba trzeba się
przyzwyczaić...  Wyruszycie jutro z samego rana.

   Droga   do   Gotham-dur   była   cicha   i   spokojna.    Słodce  grzało
niemiłosiernie,  jak  to  latem  bywa.   Bujne,  wysokie trawy, porastające
olbrzymie  połacie  stepu,  powoli  żółkły  zwiastując zbliżającą się wolno
jesied.   Drugiego  dnia  rołożyli  obozowisko  w  niewielkiej  kępie drzew
rosnącej przy drodze.  Zagar, który miał wartę przed Shamim, obudził go nad
ranem.   Shami  ocknął  się  i przeciągnął.  Wschodzące słodce odbiło się w
kawałku złota na palcu Zagara i promied liznął oko elfa.
   - Co to jest?  - spytał.  - Nie miałeś go wcześniej...
   - Jesteś magiem, prawda?  Powiedziałeś coś takiego kiedyś...
   -  Dopiero  co  skodczyłem  nauki.   Wciąż  łatwiej mi czytać ślady, niż
władać Mocą.  Gdyby Nystul miał więcej czasu, to od niego mógłbym się wiele
nauczyć.
   - Potrafiłbyś rozpoznać magię przedmiotu?
   - Umiem czytać runy.  Trochę to zajmie czasu, ale mogę spróbować...
   -  Zobacz  to  -  powiedział Zagar ściągając z palca złoty pierścied.  -
Noszę  go  już od jakiegoś czasu.  Wiem już, że jest magiczny, ale nie wiem
co z nim zrobić.
   Shami wziął do ręki pierścied i poczuł płynące od niego wibracje.
   - To silna magia - powiedział - Zobaczę, co mogę zrobić.
   Warta  Shamiego  minęła  spokojnie.   Rano,  gdy  wszyscy  wstali, Shami
podszedł do Zagara i powiedział:
   -  To  magia  ognia.   Ma  w sobie wielką moc i związana jest z imieniem
jakiegoś boga.
   -  Pamiętasz,  gdzie  go znalazłeś?  - spytał Gnorik przełamując kawałek
ciasta i wpychając sobie do ust.
   W  oczach  Zagara  nagle  pojawił  się  błysk.   Wziął  pieścied  z ręki
Shamiego,  założył  sobie na palec i wyciągnął przed siebie dłod, wskazując
kępę drzew rosnących w pobliżu.
   -  Uważaj,  to  naprawdę silna magia!  - krzyknął Shami, ale już było za
późno.
   -  Nata-Kranta  -  wyszeptał  Zagar.   Pierścied rozjarzył się czerwonym
baskiem  i  z  osadzonego  w  złocie  niewielkiego rubinu wystrzeliła smuga
ognia.   W  jednej  chwili drzewo zmieniło się w popiół, a płomienie szybko
przeskoczyły  na  następne.   Przerażone  konie zarżały, zerwały postronki,
którymi były związane i uciekły.
   -  I  co zrobiłeś najlepszego!?  - Shami wściekły krzyknął na Zagara.  -
Kto  pozwala  ci  niszczyć  to,  do  powstania czego nie przyłożyłeś ręki!?
Jakim  prawem  zabijasz  drzewa!?   Myślisz, że kim jesteś?  że wszystko ci
wolno?  Módl się, żeby druidzi nie dowiedzieli się o tym!
   W oczach Zagara odmalowało się przerażenie.
   -  Druidzi...  Mój młot...  Jeśli się dowiedzą...  - przerwał i dodał po
chwili  -  Przypomnijcie  mi,  proszę,  o  ofierze  w  pierwszej napotkanej
świątyni  druidów.   Nie  chciałem  tego  zrobić.   Noszę miano Przyjaciela
Drzew.
   -  Przyjaciel  ?!   -  Shami  nie  potrafił  ukryć wzburzenia.  - To tak
postępujesz  z  przyjaciółmi?   Przypomnij  mi, żebym nigdy nie nazywał cię
przyjacielem, bo gotów jesteś zmienić mnie w kupkę popiołu.
   - Przepraszam.  Powtarzam, że nie chciałem tego zrobić.
   -  Shami cię ostrzegał.  - Santa też nie był zadowolony.  - Teraz musimy
szukać  koni.   Bez nich nie dotrzemy do miasta z tymi sakwami - wskazał na
leżące obok skórzane torby.
   Konie  nie uciekły daleko i po godzinie Shami z Gnorikiem sprowadzili je
z powrotem.  Zagar dręczony poczuciem winy nie odezwał się ani słowem.  Pod
wieczór dotarli do bram miasta.
   -  Witajcie  -  odezwał  się Shami w języku krasnoludów - Przyjeżdżamy z
zamku Białego Orła.
   Gwardziści  spojrzeli  po  sobie  zdziwieni.   Nieczęsto Strażnicy Drzew
odzywali  się  do  Strażników Kamienia, a kiedy na dodatek odzywali się ich
rodzimym językiem, to było to nie byle jakie wydarzenie.
   - Wejdźcie - odparł jeden z nich.  - Chodźcie za mną.
   -  Możecie  powiedzieć,  o co chodzi?  - spytał Zagar we wspólnej mowie,
ale pytanie przeszło bez odpowiedzi.
   Weszli  do  miasta.   Miało ono kształt pierścienia.  Szli wolno ulicami
mijając  po  drodze  domy  i  kramy.   W  zewnętrznym  kręgu znajdowały się
siedziby ludzi, hobbitów i reptilionów.  Mimo iż uważnie się rozglądał, nie
dostrzegł  Shami  żadnego  ze  swoich  pobratymców.  Zewnętrzny krąg był on
oddzielony  niższym  murem  od  pierścienia  wewnętrznego.  Kiedy doszli do
bramy, prowadzący krasnolud powiedział coś strażnikowi, po czym jeszcze raz
obrzucił  wzrokiem  Shamiego  i wrócił na swój posterunek.  Krąg wewnętrzny
stanowiła  osada krasnoludów.  Nad całością górowało majestatycznie wysokie
wzniesienie.  Strażnik skierował swoje kroki w kierunku wejścia do kopalni.
   -  Nie uważacie, że ponuro tu?  - spytał Shami.  - Powinniście trafić do
osady elfów...
   - Oni tacy są...  Jaskinie, skały, kopalnie...
   Weszli  do  środka.   Zadbana  pochylnia  prowadziła w dół.  Na ścianach
wisiały  lampy  jasno oświetlające korytarz.  Nagle zza zakrętu wyłonił się
korowód krasnoludów niosących rannych i zabitych.
   -  Czy jesteście pewni, że damy sobie radę?  - spytał zalęknionym głosem
Istrik, jeden z gwardzistów.
   Shami  z Gnorikiem spojrzeli na siebie i zgodnie odpowiedzieli:- Tak.  -
kiwając przy tym energicznie głowami.
   - To jeszcze zależy, co mamy do zrobienia.  - dodał po chwili Gnorik.
   Krętymi  korytarzami  doszli  do drewnianych drzwi.  Krasnolud zapukał i
wycofał  się  w  stronę wyjścia z kopalni.  Po chwili drzwi się otworzyły i
bogato  odziany krasnolud skinął dłonią, by weszli do środka.  Na ich widok
na twarzach siedzących w komnacie krasnoludów odmalowało się zawiedzenie.
   - Tylko sześciu was?  - spytał najstarszy z nich.
   -  Stoimy  na  krawędzi wojny i więcej nas nie mogło przybyć, ale damy z
siebie wszystko.  - odpowiedział Santa.
   -  Trudno,  myślę,  że  el  Bandil  wiedział co robi.  Jestem tan Perrin
Biały, najstarszy Rady Gotham-duru.
   -  Czy  możecie  nam  wszystko  wyjaśnić  - spytał Zagar.  - Od początku
zbywają nas półsłówkami.
   - Siądźcie z nami przy stole, to długa opowieść.
   Wszyscy usiedli do stołu i zaraz podano kolację.
   Na  widok  dzbanów  pełnych bursztynowego, pieniącego się wściekle płynu
Gnorikowi oczy wyszły na wierzch.
   - Krasnoludzkie piwo, mniam!
   -  Wiecie  już  chyba - Perrin zaczął swoją opowieść -, że Gotham-dur to
miasto-kopalnia.   Mamy  tu  największe  na  wyspie złoża adamandytu.  Trzy
miesiące  temu,  nasi  górnicy  odkryli  szczególnie bogatą żyłę.  Niestety
pojawił  się  wtedy hor-gur.  Jeśli nie wiecie, co to jest, to wiedzcie, że
wszyscy  górnicy  drżą  ze  strachu na wieść o tym potworze.  Już wcześniej
hor-gury  pojawiały  się w naszych kopalniach, ale zawsze dawaliśmy sobie z
nimi  radę.   Ten  jednak był nadzwyczaj silny.  Wtedy pojawił się w naszym
mieście  człowiek,  który  wskazał nam inną drogę.  Powiedział, żebyśmy nie
zabijali  go, ale użyli do kopania chodników.  Zszedł na dół i udało mu się
jakoś  obłaskawić  bestię.   Potem wyjechał z naszego miasta i słuch po nim
zaginął.   Dwa tygodnie temu, kopiąc natrafiliśmy na dziwne drzwi.  I wtedy
stało  się  coś  strasznego  -  hor-gur zaatakował naszych ludzi, drzwi się
uchyliły i potwór skrył się za nimi.  Jednemu z dozorców udało się zobaczyć
co  się  kryje  za  drzwiami.   Ujrzał tam coś w rodzaju świątyni i mnóstwo
postaci  ubranych w czerwone stroje i uzbrojonych w miecze.  Od tamtej pory
źle  się  dzieje.   Co  jakiś czas Czerwoni dają znać o sobie atakując nas.
Jest  wśród nich jeden, który potrafi działać na innych wzrokiem.  Spojrzał
raz na jednego z naszych, a ten rzucił się z toporem na swojego przyjaciela
i  zarąbał  go  bez wahania, po czym rozłupał sobie czaszkę toporem.  W ten
sposób  wypierają  nas coraz bardziej z dolnych korytarzy.  Jeśli tak dalej
pójdzie, przyjdzie nam zamknąć kopalnię.
   -  Nie  możecie  zalać  dolnych  poziomów?   - spytał Gnorik przerywając
krasnoludowi.
   -  Niestety  nie.   Zniszczylibyśmy  całe  złoża  adamandytu, czyli sens
naszego istnienia tu.  Waszym zadaniem byłoby zabić hipnotyzera i hor-gura,
ale nie wierzę już, że może się to wam udać.
   - Możemy się zastanowić?  - spytał Santa.
   -  Możecie,  ale  czas nagli i dobrze byłoby, gdybyście jutro rano mogli
wyruszyć.  Chyba że wcale nie macie zamiaru tam wchodzić...
   -  A  co  za  to dostaniemy?  - spytał Zagar.  Shami spojrzał na niego z
nieukrywaną niechęcią.  Zagar nie przejął się tym zbytnio.
   - Czy podobają się wam zbroje z adamandytu?  - usłyszeli w odpowiedzi.
   Oczy Zagara zalśniły jasnym blaskiem:
   - Słynna krasnoludzka robota...
   W  tej chwili do komnaty wpadł zdyszany krasnolud.  Na jego piersi widać
było jasne plamy świeżej krwi.
   -  Znowu  atakują.   - zameldował krótko.  - Jest ich coraz więcej.  Nie
wiem, ile ataków jeszcze wytrzymamy.
   - Sami widzicie, jak wygląda sytuacja...  - Perrin odwrócił się w stronę
Santy.  - Do was należy wybór...
   - Idziemy.  - Zagar podjął decyzję.
   - Odpoczniemy tylko i nad ranem wyruszamy - dodał Santa.
   -  Macie  tu  gwizdek.   -  Perrin  wręczył  jednemu z żołnierzy wygięty
kawałek  metalu.  - W razie potrzeby użyjcie go, a przyjdziemy wam z pomocą
na tyle, ile będziemy mogli.
   - Macie spirytus?  - spytał nagle Shami.
   Towarzysze ze zdziwieniem spojrzeli na niego.
   - Ile potrzebujecie?  - spytał Perrin.
   - Dwa bukłaki - odparł Shami.
   - Jutro będą gotowe.  To mogę dla was zrobić.
   - Po co ci spirytus?  - spytał Zagar, kiedy udali się do swoich kwater -
Nie przyjechaliśmy tu na popijawę.
   - Tajemnica...  - odpowiedział tylko Shami i położył się spać.