ŁOWCY ŚMIERCI Czyli historia pewnych NPC-tów wg.opowieści barda z DUNHAROOW ROZDZIAŁ IV Było gorąco, wiaterek nie dość silny by podnieść pył z ulicy, przynosił z dzielnicy portowej smród zepsutych ryb i krzyki załóg cumujących lub wypływających okrętów. Upał, fetor, brud - tym właśnie był Novrad. A co gorsze z trzech stron otaczały go lasy, i to podmokłe, ohyda. - Wracam do wyrka - jęknął Grimli - taka pogoda zabije nawet smoka. - Zamknij się, sam nas w to wrobiłeś. - Ja O'najer? A kto leżał bez dechu, bo poniosło go w walce z bagnem. A? - Trolozjad, ty mnie nie denerwuj ja ci dobrze radzę. - Bo co? Bo co? - Krasnolud zaczął podskakiwać wokół nas. - Jagódka zachowuj się - spróbował elf , ale krasnolud dalej tańczył. nagle zbliżył się do mnie, w mojej czaszce odezwał się sygnał alarmowy. Nim jednak zdążyłem uskoczyć, krasnolud kopnął mnie w kostkę swoim podkutym buciorem. Z bólu siadłem na ziemi, było mi słabo, przed oczami widziałem roje gwiazd. Krasnolud uspokoił się i przypatrywał mi się z chytrym uśmieszkiem. - Jagódka ja cię kiedyś... - nie dokończyłem , bo stało się coś bardzo interesującego. Zobaczyłem jak elf uczynił ręką ledwo dostrzegalny gest, a na fioletowym czubie zaczął pojawiać się rząd znaków. Nie potrafię dobrze czytać, ale są wyrazy, które należy znać. A słowo kretyn było jednym z pierwszych, którego pisownię poznałem. Ludzie ryknęli śmiechem, sam omal się nie roześmiałem, robiłem wszystko by wyglądać poważnie. Krasnolud pewien, że ogólna wesołość jest efektem jego akcji, zadarł wysoko głowę i dumnym krokiem pomaszerował w dół ulicy. Swoją drogą, to dziwne by tak wielu ludzi potrafiło czytać. Chyba, że... Spojrzałem na elfa. Uśmiechał się podstępnie - stary spryciarz. Ruszyłem za krasnoludem dając Tarminasowi znak by przerwał urok. Runy zniknęły, ale ludzie dalej zanosili się śmiechem. Krasnolud co krok przystawał, kłaniał się, uśmiechał. Był szczęśliwy jak dziecko, był duszą tej zabawy, mimo, że nie znał prawdziwego jej powodu. Po paru minutach dotarliśmy do portu. Grimli nadal uśmiechał się głupkowato. Entuzjazm wycichł już niemal całkowicie - nawet najlepszy żart śmieszy tylko przez chwilę. - Gdzie teraz - spytałem Terminasa. - Tędy, w kierunku bramy. Ruszyliśmy wzdłóż nadbrzeża. Do portu zawijał akurat poteżny okręt. Jego wysoki dziób leniwie ciął gładką powierzchnię wody. Wokół olbrzyma uwijało się całe stado mniejszych jednostek, pomagając mu zacumować. - Krasnoludzka fregata - rzekł Grimli, w jego głosie słychać było dumę, ale i cień smutku. - Ee, od razu wasze - wtrąciłem. - Mówię ci, O'najer to nasze. - A skąd ty to wiesz Jagódka? - Ba, toż ino na banderę cza patrzeć, z Khas-Hardar są, to i nasi. - Może i wasi, ale to nie fregata, prędzej galeon. - Skoro jużem ci powiedział, że to fregata, to to jest fregata, za młodu sam żem na takiej pływał - żachnął się krasnolud. Okręt własnie ustawił się bokiem do nas, załoga zaczęła wybierać jego czerwony żagiel dziobowy. Był ogromny i prawie cały czarny. Jego działa drzemiące na czterech pokładach altyleryjskich ukryte były za niebieskimi płytami. Wielka złota tablica na dziobie dumnie rozgłaszała nazwę giganta. - Thanas Allaik - westchnął krasnolud. - Co? - Thanas Allaik, to w ich języku znaczy "Czarna Groza" - wytłumaczył elf. - No i? - Tak właśnie nazywa się ten statek - elf zaczynał się irytować. - Aaaa.. No tak - po tej aferze z glujem nie doszedłem jeszcze do siebie, ciągle byłem lekko rozkojarzony. Popatrzyliśmy jeszcze chwilę na okręt i ruszyliśmy swoją drogą. - I co teraz, którędy mamy iść? - spytałem krasnoluda gdy stanęliśmy przy wschodniej bramie. - Nie wiem, miał tu na nas czekać. - To czekamy - siadłem i oparłem się plecami o mury. - Wiecie... tu niedaleko jest taka karczma... - Nie, Jagódka, nigdzie nie pójdziesz. - Ależ Karl, przecież wystarczy że zostanie jeden z nas - Poparł krasnoluda elf, u którego samo brzmienie słowa karczma wywołało obfite wydzielanie śliny. - Masz rację Tarminasie.. Wystarczy jeden - podniosłem się - Chodź, Jagódka, suszy mnie. - Karl nie możesz - jęknął elf. - Owszem mogę. - Ale.. Olałem jego marudzenie i poszedłem za krasnalem. - Aleśmyśmy go załatwili co nie? - wypalił berserker. - Trolozjad zamknij się, albo go zmienisz. - No dobra, cosik żeśmy nie w humorku, co nie O'Najer? - Grimli! - warknąłem, miałem go dość, choćby tylko dla tego, że miał rację. - Nic nie mówię - burknął krasnolud i wysforował się do przodu. Szedłem za nim i zastanawiałem się czego może chcieć od nas ten mag. Trolozjad skręcił w bok i zniknął w budynku, mijając w wejściu gościa, który opuszczał lokal drogą powietrzną. Spojrzałem na szyld. - "Pod rozdeptanym goblinem"- cóż, zachęcająca nazwa - pomyślałem. Gdy minąłem próg uderzył mnie smród rozlanego alkoholu, potu i moczu. Niski sufit podtrzymywany był przez pięć poprzecznych belek wspartych na grubych, dębowych kolumnach. W karczmie panował zimny, wilgotny półmrok, powietrze ciężkie było od dymu i smrodu wymiocin. Dwa małe kaganki nadaremnie toczyły milczący bój z ciemnością. Rozejrzałem się za krasnoludem, siedział przy szynkwasie i gestykulując wymownie toporem ustalał z barmanem cenę trunku. Ruszyłem w ich kierunku, co chwila schylając się by nie rąbnąć głową w którąś z poprzecznych belek. - O'Najer, ty świnski cycu! - Spojrzałem w kierunku skąd dobiegł krzyk. Zza stołu wstał facet. Jedyną rzeczą świadczącą o tym, że nie jest gorylem, bardzo dużym gorylem, był był iście rzeźnicki nóż, który trzymał w ręku. No i może resztki ubrania. Zacząłem rozglądać się na boki jakby to nie o mnie chodziło. Facet musiał się wkurzyć. Odepchnął stół, który lecąc chwilę idealnym lobem skosił kilku gości siedzących z boku. Przerzucił jeszcze kilku innych nim dotarł do mnie. - Pamiętasz mnie Karl? - wycedził. Na Eglarnima, nie miałem pojęcia kim był ten neandertalczyk, więc zaprzeczyłem. Zrobił głupią minę, świadczącą o tym, iż podjął naprawdę piekielny wysiłek, jakim niewątpliwie musiało być dla niego myślenie. Nagle jego czoło wygładziło się, znów było tylko czołem imbecyla. - No przecież zerżnąłeś moją siostrę! - ryknął triumfalnie. - Napewno nie - wystękałem. Zaczęło mi coś świtać. Spojrzałem w kierunku szynkwasu. Jagódka siedział tam popijając piwo i bezczelnie się uśmiechając. Bydlę, bawił się w najlepsze. - To było siedem lat temu - głos mi drżał. - No i co z tego? - To, nie mogłem jej chędożyć. - A to czemu - jego głos stracił trochę na pewności. Na czoło wrócił grymas zmęczenia myśleniem.. - Mam cię - pomyślałem. - Bo na pewno była do ciebie podobna! - ryknąłem mu prosto w jego zapitą mordę, musiałem przy tym podnieść głowę. Tym razem przeholowałem, myślałem że facet wybuchnie, zawył coś o gównożercach i rzucił się na mnie. Chwyciłem go za rękę i odsunąłem się z drogi noża. Boże, ale był wielki. Poprawiłem uścisk i szrpnąłem rękę w dół, pozwalając by jego ciężar zgruchotał mu nadgarstek. Usłyszałem głuchy trzask, olbrzym zawył i runął na podłogę. Nim jeszcze upadł wprowadziłem moje kolano na kurs kolizyjny z jego jądrami. Basowy wrzask zmienił się w falsecik. Neandertalczyk zwijał się na podłodze z jedną ręką na genitaliach a drugą pod pachą. Wył niemiłosiernie cienkim modulującym falsecikiem, od którego włoski na plecach stawały dęba. Ktoś uciszył go kopniakiem w skroń, ktoś inny zabrał sakiewkę. Poczułem w boku ciepła lepkość. Spojrzałem. Na bluzie miałem powiekszającą się plamę krwi. Podciągnąłem materiał i obejrzałem ranę. - Tylko draśnięcie - pomyślałem na głos. - Cal bliżej i leżałbym tam zamiast niego - dodałem w myślach. Ruszyłem w stronę szynkwasu, teraz gdy minęło podniecenie walką ból stawał się nie do zniesienia. - Jedno piwo - wychrypiałem do barmana - małego, pyzatego hobbita. - Jakie? Mamy krasnoludzkie, hobbickie, orkowy destylat, no i te elfickie szczyny które śmią nazywać piwem - wyrzucił jednym tchem. Krasnolud zarechotał. - Ludzkie?- spytałem. - Ma się rozumieć, najlepsze w Novii. - Biorę kufel. A masz może jakąś szmatę? - Na biodro? Mogę ci sprzedać przedni bandaż. - Jak? - zbaraniałem. - Bandaż, długi biały, no prawie, wiesz, taki na rany. - Wiem co to jest bandaż, ale sprzedajesz je w karczmie? - A znasz lepsze miejsce? - uśmiechnął się tak, jak potrafi tylko dobrze prosperujący hobbit. Właściwie to miał rację, pomyślałem, gdy podnosiłem szczękę z lady, klijentów mu nie braknie. Hobbit wpatrywał się we mnie oczekująco. - To jak będzie, no z tym bandażem? - nie wytrzymał. - Biorę. - Pół srebrnika - zgarnął kasę i wybiegł do kuchni. Ledwie zdążyłem się opatrzyć i wypić piwo, gdy zjawił się elf w towarzystwie jakiegoś jegomościa. Obcy był człowiekiem, miał może dwadzieścia lat. Jego szaty mogły należeć tylko do adepta magii. Długi granatowy płaszcz, zielone buty i czarny kapelusz z żółtym piórkiem nisko nachodzący na czoło przybysza. U pasa zwisała szpada w pięknej, złociście zdobionej pochwie. - Czas ruszać - odezwał się, w jego głosie było coś co kazało słuchać co ma do powiedzenia - konie czekają. Krasnolud jęknął. ROZDZIAŁ V Minęliśmy kolejną wieś, nie wiem którą - po siódmej przestałem je liczyć. Nasz przewodnik narzucał iście mordercze tempo. Siedzenie bolało mnie niemiłosiernie. W normalnym przypadku starałbym się o nim nie myśleć, ale od dwóch dni jechaliśmy przez las. Z dwojga złego wolałem już myśleć o bólu. Mimo hałasu jaki robiły nasze konie do moich uszu dochodziło ćwierkanie, szum drzew, wycie wilka i inne potworne odgłosy, które mogły zrodzić się tylko w tak przerażającym miejscu jak las. Byłem przerażony. Jednak to nie ja w całej grupie miałem największego stracha. Obok mnie uczepiony wielkiego czarnego ogiera, z gorliwością z jaką sciskał tylko beczkę piwa, cały czas zanosząc modły do wszystkich możliwych bogów pędził krasnolud. Najśmieszniejsze jest jednak to, że przed podróżą omal nie pochlastał toporem stajennego, gdy ten zaproponował mu kuca. Ach, Grimli i ta jego cholerna mania wielkości! Zrównałem się z nim. - Grimli, zapomniałeś Redusa! - wrzasnąłem. - Co!? - Zapomniałeś Redusa, boga gór! - Spierdalaj! - krzyknął i machnął toporem. Odjechałem nieco w tył. Z przodu do moich uszu dolatywały skrawki niechybnie najbardziej żarliwej modlitwy jaką kiedykolwiek uraczono Redusa. Z każdym kolejnym dniem podróży coraz bardziej przychylałem się do teorii, że mag który mnie uleczył nie znalazł się w Nowradzie przypadkowo. O co w tym wszystkim chodziło? Było coś jeszcze, coś, co nie dawało mi spokoju, odkąd opuściliśmy Nowrad: mag, który wynajął nas do naszego poprzedniego zadania. Gdy Grimli poszedł odebrać drugą część zapłaty, okazało się, że zniknął nie tylko mag, ale i jego wieża. No cóż, myślałem, że nikt nie jest w stanie zadziwić krasnoluda, ale ten numer tak zachwiał Trolozjadową wiarą w realność tego świata, że ten pił bez przerwy przez całą noc. Biedaczek. - Karl! - z zamyślenia wyrwał mnie krzyk elfa. Spiąłem mojego konia i podjechałem na czoło z daleka mijając krasnoluda, który plując na wszystkie strony starał się namówić jakiegoś elfickiego boga do współpracy. - O co chodzi Tarminasie? - spytałem gdy nasze konie zrównały się na tyle, że nie musieliśmy sobie zdzierać gardeł. - Nasz opiekun chce z tobą pogadać - rzekł wskazując na jadącego przed nami adepta. Szykowałem się do kolejnego pościgu, gdy z tyłu dobiegł mnie hałas jaki mógłby wywołać na przykład smok który nie trafił w otwór swojej jaskini. Pociągnąłem za wodze, mój koń wbił się kopytami w ziemię, z lewej tocząc pianę z pyska przemknął czarny rumak. Spojrzałem za siebie. Po drodze, wzbijać tumany kurzu koziołkował krasnolud, niczym kula armatnia przeciął trakt i zarył łbem o jedno z przydrożnych drzew. Zeskoczyłem z konia i biegiem ruszyłem w jego stronę. Wyprzedził mnie Tarminas, wpadł jak burza w las, wybiegł stamtąd jeszcze szybciej. - Uciekaj Karl, nic mu nie jest - wrzasnął mijając mnie i pognał w stronę konia. Stałem jak wryty gdy z pomiędzy drzew wystrzelił krasnolud wymachując toporem. Ledwo udało mi się uskoczyć mu z drogi, minął mnie jednak i wykrzykując wszystkie znane przekleństwa, we wszystkich możliwych językach, pomknął za uciekającym zwierzęciem. Dwie godziny później siedziałem w przydrożnej karczmie sącząc piwo, wgapiając się w parującą strawę i prowadząc jednostronną raczej rozmowę z Aleanem - tak w końcu przedstawił mi się nasz przewodnik. Obok nas przy osobnym, dużym stole siedzieli elf, krasnolud i kilku miejscowych grając w Wisielca - novijską wersję gry, którą krasnoludy nazywały pokerem. Do mych uszu ciągle dobiegały pochrząkiwania i odgłosy dezaprobaty wywoływanej ciągłymi zwycięstwami naszej dwójki. Trudno przegrać gdy patrzy się na karty przeciwnika jego własnymi oczami. - Carl... - zwrócił się do mnie Alean, gdy skończył wywyższać pod niebiosa swojego mentora, a naszego pracodawcę, maga imieniem Tomasz. - Słucham? - Wiesz, głupio mi pytać, ale jak to jest być łowcą? - O co ci chodzi? - spojrzałem na niego znad kufla. Siedział naprzeciwko wpatrując się we mnie z takim wyrazem twarzy jakby zadał mi najważniejsze pytanie w swoim życiu. - O to jak to jest zabić, co wtedy czujesz Carl. Co czujesz wiedząc, że za chwilę zabijesz, albo, że to ty będziesz martwy. Gdyby powiedział to ktoś inny zaśmiał bym mu się w twarz. Ale w głosie adepta było coś, może sposób w jaki akcentował słowo zabić, co sprawiło, że zacząłem zastanawiać się nad odpowiedzią. On siedział w ciszy wpatrując się we mnie z koncentracją. - Wiesz Aleanie... - zacząłem - to nie jest uczucie, które można opisać, gdy zabiłem pierwszy raz czułem dumę, czułem się jak bóg, mogłem zmienić żywą istotę w kupę martwego miecha, mogłem sprawić, że już nigdy nie pokocha, nie zobaczy słońca, mogłem życie zmienić w nicość, gdy pierwszy raz omal nie zginąłem, musiałem zmienić spodnie a przez dwa dni nie mogłem spać. Teraz gdy zabijam nie czuję już dumy. Nie w zabijaniu nie ma dumy Aleanie, jest tylko pogarda i obrzydzenie, i to nie do wroga - do siebie. Za każdym razem gdy zabijam cokolwiek, zabijam część siebie. Wiesz Aleanie tylko strach się nie zmienił, strach ciągle jest ten sam, mimo lat. Wiesz, to mój najwierniejszy przyjaciel był ze mną cały ten czas. Nawet dzisiaj, gdy staję naprzeciw bestii jest ze mną. To dobrze Aleanie, zapamiętaj - strach to nie wstyd, to mądrość. Dziś gdy przychodzi mi walczyć bardziej boję się nie potwora, ale pogardy, pogardy do samego siebie... - Więc dlaczego to robisz Carl? - spytał adept podsuwając mi drugi kufel. - Dlaczego zabijam? Chyba dlatego, że to jedyna rzecz, którą potrafię. - A oni - wskazał ręką w kierunku krasnoluda, który szczerząc zęby zagarniał właśnie pulę - dlaczego są z tobą, dlaczego zabijają. - Grimli i Tarminas?... Tarminas to dziecko, uwielbia igrać ze śmiercią, traktuje ją jak zabawę. Grimli to inna historia, dla niego śmierć jest drogą. Drogą, którą będzie kroczył do końca. - A co znajdzie na jej końcu? - Samego siebie. Alean przypatrywał mi się jeszcze przez moment, jego wzrok powoli zaczął przenosić się na berserkera. - A ty Aleanie czy zabiłeś już kogoś? Spojrzał na mnie, spuścił oczy i pokręcił głową - Nie, ale wiem,że kiedyś... Może kiedyś będę musiał. - I boisz się? - Tak, nie wiem czy będę potrafił, do tego to co mi powiedziałeś... - przerwał, podniósł rękę by przywołać barmana, jednak jego słowa zagłuszył ryk: - Oszukujesz fioletowy pokurczu!! Powiedziałem Aleanowi, że ktoś właśnie wygłosił bardzo niefortunną opinię, jakby na potwierdzenie mych słów rozległ się głuchy trzask. - Pora zmienić ton Aleanie - stwierdziłem, wskoczywszy na stół. Nim zdążyłem wydobyć z kieszeni kastet, karczma pogrążyła się w chaosie. Na stole obok Jagódka tłukł łańcuchem po głowie jakiegoś zarośniętego drwala. Dalej Tarminas zabawiał w najlepsze jakąś dziewkę, puszczając w siedzenia uciekającej tłuszczy miniaturowe kule ognia. Uchyliłem się przed lecącym krzesłem, posłałem kopniaka w głowę jakiegoś hobbita próbującego dobrać się do moich rzeczy, i skoczyłem w tłum. Zaraz potem wyciągnąłem z niego ledwie żywego, nieprzytomnego Aleana, w prawej ręce trzymał zakrwawiony kawłek drewna. Rozruba skończyła się zanim się właściwie rozkręciła, na placu boju pozostał jedynie jakiś drwal, który najwyraźniej doszedł do wniosku, że w naszej drużynie ma większe szanse, oraz Jagódka, ten runął jednak na ziemię gdy klepnąłem go w ramię na dowód uznania. Tarminas leżał pod stołem, który ktoś rozwalił mu na głowie i śpiewał jakąś kretyńską piosenkę o skowronkach. Podszedłem do niego, gapił się nieprzytomnie w sufit a jego źrenice w ogóle nie reagowały na ruch dłoni. Westchnąłem i poszedłem zamówić pokoje na dwa dni - tyle mniej więcej potrwa nim dojdą do siebie. Gdy wracałem po Jagódkę wyciągnąłem szpadę Aleana z piersi jakiegoś trupa. Zawsze jest ten pierwszy raz. Trzy dni później znów byliśmy w drodze. Na czole jechał elf, który ciągle jeszcze miał problemy z wysłowieniem się, drugi, na brązowym kucu jechał krasnolud, może był zbyt obolały by protestować gdy kazałem przyprowadzić mu kuca, a może był to efekt totalnej apatii, w którą popadł po ciosie w łeb. Na końcu, ja i Alean. Ciągle gnębił mnie problem tego tajemniczego maga, postanowiłem pociągnać za język mojego sąsiada. - Słuchaj Aleanie czy ty, albo Tomasz macie coś wspólnego z naszą poprzednią robotą. W jego oczach dojrzałem dziwny błysk. - Carl, czy ja zabiłem tego faceta trzy dni temu? - Chcesz wiedzieć? - Tak, myślę, że tak. - W porządku. Odpowiedź za odpowiedź. Więc byliście w to zamieszani? Spojrzał przed siebie, po chwili jednak przemówił: - To była próba O'najer. To ja was wynająłem i to ja podesłałem Bernaqua by cię uzdrowił. Zrozum, musieliśmy sprawdzić czy się nadajecie, skoro w przepowiedni nie było o was mowy. No i musieliśmy sobie zagwarantować wasze usługi. Przepraszam Carl. - Nie szkodzi Alean, ale co to za misja i co z tą przepowiednią? - Tomasz powie ci wszystko co musisz wiedzieć. A teraz moje pytanie. - Tak. - To nie jest takie trudne - odparł niby od niechcenia. - Zawsze łatwo jest zabić, trudniej sobie wybaczyć. Spojrzał na mnie poważnie, spiął konia i pognał przed siebie. Jechaliśmy bez słowa do zmroku. Widziałem jak daleko na nad górami sokołów rośnie czerwona poświata, by po kilku minutach zamienić się w krwisto czerwoną tarczę Sara - złego księżyca. Cały świat rozjaśniały czerwone blaski wchodzącego niemal w fazę pełni księżyca, gdy stanęliśmy przed zrujnowaną chatą. Alean zszedł z konia i ręką dał mi znak bym wszedł do środka. Gdy tylko przeszedłem próg ujrzałem kręte prowadzące wysoko w górę, emanujące miłym blaskiem schody. Zza pleców dobiegło mnie przekleństwo krasnoluda, byliśmy wewnątrz wielkiej wieży. Zaskoczyło mnie to, wiedziałem, że magowie potrafią ukryć różne rzeczy, i to tak, że mógłbyś na nie nasikać i nie zorientował byś się, ale ukryć wieżę? Coraz mniej podobała mi się misja której mieliśmy się podjąć. ROZDZIAŁ VI Siedziałem w wysokim, wybijanym miękką skórą fotelu, patrząc na niskiego, ubranego na czerwono hobbita, który starał się odnaleźć coś wśród lasu regałów. Moje ręce gładziły pięknie rzeźbione mahoniowe gałki poręczy, obie wykonane zostały na kształt pysków górskich smoków, a może morskich - cholera, nigdy nie potrafiłem ich odróżniać, wiem tylko, że wszystkie te brednie o ich rzekomo wrażliwych brzuchach, rozpowiadane są przez "bohaterów", którzy walczyli co najwyżej z bagiennym jaszczurem. Między regałami znów mignął mi hobbit, omal nie ryknąłem śmiechem, gdy zobaczyłem jego pyzatą twarz, puszczającą mi oczko, zaraz potem wychylił się spod sterty ksiąg, które właśnie rozkopał, uniósł w górę rękę dzierżacą stary pergamin, tak jak czyni to gladiator nad trupem przeciwnika, i ruszył w naszą stronę. Drogę zastąpił mu krasnolud. - Słuchaj ty, gdzie się szwęda tyn twój mag? Hobbit spojrzał na niego, uśmiechnął się i ruszył dalej mijając krasnoluda. - E! Pytał żem cie o coś! Hobbit machnął ręką a krasnolud uniósł się do góry i przelewitował na drugą stronę stołu. - Nazywam się Tomasz - stwierdził, gdy podszedł do stołu. Omal nie spadłem z fotela, szczególnie gdy sobie przypomniałem, że przed chwilą kazałem mu zasuwać po herbatę. Alean mówił mi o nim wiele, z wyjątkiem tego jak wygląda. - Podejdźcie tu wszyscy, a ty Aleanie skocz po coś do picia. Zebraliśmy się wokół stołu, na którym Tomasz położył kilka pergaminów. - Zapewne zastanawiacie się, po co was tutaj ściągnąłem przyjaciele. Nie będę ukrywał, że nie jesteście pierwszymi, do których się, hmm, zgłosiłem. Cóż prawdę mówiąc były już cztery wyprawy, takie jak wasza, ale żadna z nich nie spełniła oczekiwań. Ale od początku, co wiecie o Nowym Świecie? - Można tam całkiem szumnie umrzeć - ryknął radośnie krasnolud. - Piwo jest tańsze... - dołączył się Tarminas. - Obawiam się, że na tym nasza wiedza się kończy - dodałem cichutko. Hobbit spojrzał na nas z politowaniem, obrócił się na pięcie i poszedł po jakąś mapę. Nim wrócił do komnaty wszedł Alean niosąc piwo, krasnolud i elf niczym lunatycy ruszyli w jego kierunku. Hobbit był jednak szybszy, wziął od Aleana tacę i użył stojących na niej kufli do przytrzymania rogów mapy. Dwójka moich pomocników przyglądała mu się niczym skazańcy wpatrujący się w ostrze katowskiego topora, w ich wzroku było jeszcze coś, całe mnóstwo pogardy jaką uczciwi obywatele okazują temu pod toporem. - W porządku - zaczął mag, gdy mapa była już gotowa - Nowy Świat to zupełnie nie zbadany jeszcze kontynent, ale sądząc po znanej nam już, północnej lini brzegowej jest on ogromny. Pierwsza wyprawa, która wyruszyła w jego kierunku z wyspy Enquli wróciła po trzech latach z ładowniami pełnymi złota, kamieni szlachetnych, rzadkich przypraw i innego bogactwa. Od tamtego czasu, a było to ponad pięćdziesiąt lat temu, nowy świat stał się celem wielu ekspedycjii, sporządzono wiele map. Ta tu jest jedną z nowszych, kosztowała mnie majątek, ale jest o tyle dobra, że widać tu też Novię i fragment Quelli, no i zrobili ją Yadyni. Spojrzałem na mapę, po Quelli w kierunku kufla cichutko sunęła zręczna ręka. Trzasnąłem ją po paluchach, Tarminas zaklął, ale w tym samym momencie mapa zwinęła się z furgotem. Wszyscy, jak jeden mąż, spojrzeliśmy na drugi koniec stołu, tam, z dwoma kuflami w rękach stał krasnolud, patrząc z kolei na nas z miną chłopca przyłapanego na samogwałcie. Koniec końców mag musiał poczekać, aż moja dzielna banda dokona degustacji swego ulubionego trunku. - A więc mniej więcej dziesięć lat temu sam wyruszyłem w tamte strony w poszukiwaniu wiedzy i złota... - zaczął kilka kufli później - wyruszyliśmy stąd, z Ranii na starym, rozpadającym się okręcie do połowów bestii morskich wyprawa trwała ponad cztery lata, podczas których wszedłem w posiadanie kilku niezwykle interesujących dokumentów - wskazał ręką na pergaminy porozrzucane po stole. - Sposób w jaki je zdobyłem nie powinien was interesować. Natomiast ich treść, no cóż, jeden to mapa, drugi to pewna stara przepowiednia, natomiast dwa pozostałe to niezwykle interesujące... - zawiesił głos, patrzyliśmy na niego wyczekująco, przez twarz Tomasza przemknął chytry uśmieszek... - przepisy kulinarne. Odwróciłem się w stronę drzwi, chciałem tylko wyjść, usłyszałem jednak pstryknięcie i moje własne nogi poniosły mnie spowrotem do stołu. Zdrajcy!!! - Podobno w tej przepowiedni nie ma o nas słowa - ciszę przerwał Tarminas. - I o to chodzi - hobbit zdawał się być bardzo ożywiony - to moja prywatna inicjatywa, otóż poprzednie wyprawy starałem się kompletować tak, aby były zgodne z przepowiednią, ale zawsze ktoś wybijał ich do nogi, nim jeszcze dotarli do nowego świata. Wniosek? Spojrzał na nas wyczekująco. O Eglarnimie, znów wyjdziemy na głupców. - Może to znaczy, że jest ktoś inny, kto też zna tą przepowiednie? - nieśmiało wystękał Tarminas. - Otóż to - niemal krzyknął Tomasz. Byłem gotów ucałować elfa, nie wyszliśmy na idiotów, więc może uda nam się wytargować lepszą zapłatę. - Jeśli więc - podjął mag - skompletuję grupę tak, by całkowicie nie odpowiadała opisowi z przepowiedni, i równocześnie stanowiła silny element w moich planach, to, no cóż, myślę, że mogę liczyć na powodzenie. - Ale to będzie sprzeczne z przepowiednią, a każdy wie, po co są przepowiednie - stwierdziłem. - Och, przepowiednie to tylko taka specyficzna forma literacka, oparta, rzecz jasna, na pewnych założeniach, stwierdzających wystąpienie pewnych sprzyjających warunków, które z kolei pomogą wyeliminować wszelkie nie sprzyjające wydarzenia, a to z kolei pozwala nam określić kilka prawdopodobnych scenariuszy wydarzeń - wyrecytował hobbit - Jednak, margines błędu jest jak widać duży. - Aha - zgodziłem się z nim, nie żebym cokolwiek zrozumiał, ale po to, by nie musieć znowu słyszeć tych skomplikowanych formuł magicznych, bo, jak każdy wie, niewtajemniczonym niszczą one mózgi, tak przynajmniej mówią kapłani. - Ale jaka jest w tym wszystkim nasza rola? - spytałem. Tomasz już otwierał usta, gdy po sali przebiegł łomot. Pod jedną z półek, w tumanach kurzu, piętrzyła się kupa książek. Nagle sterta poruszyła się, i dobiegł z pod niej stłumiony jęk. Tomasz westchnął i wylewitował książki w górę. Na ziemi, niczym rozdeptany pająk, leżał elf. - No, co się tak gapicie? Chciałem sobie poczytać... - wydyszał z wyrzutem. Podniosłem go z ziemi, szepcząc równocześnie, że jeszcze jeden taki numer, a przez miesiąc nawet nie spojrzy na piwo. Uczyniłem to na tyle głośno, by usłyszał to także krasnolud. Ten zagwizdał cichutko, usiadł za stołem, składając ręce na blacie, niczym wstydliwa dziewczynka. Zaraz potem, z miną żaka, zasiadł obok niego elf. - Cała ta przepowiednia to, - ciszę przerwał miły głos hobbita - moim skromnym zdaniem, wymysł późniejszy. - Ale tak się składa, że mam tu coś, co prawie na pewno było inspiracją do jej powstania. Wyjął z kieszeni świeżo zapisany fragment pergaminu i podał go elfowi. - To tłumaczenie pewnego krasnoludzkiego listu, bardzo starego listu. czytaj Tarminasie. Elf zrobił uczoną minę, rzucił okiem na tekst, w końcu zaczął czytać: ------------------------------------ Stary przyjacielu, minęło ponad dziesięć lat. To straszne, że zwracam się do ciebie dopiero teraz, gdy oczy me nie ujrzą już słońca. Oczyść swą duszę z dawnych urazów. Jeśli tylko to cię przekona, kajam się przed tobą, to ty miałeś rację, a ja byłem głupcem. Wiem, że to ja, syn ziemi, jestem ci winny życie, ludzkie dziecię. Ale wierz mi, wbrew sobie, a za głosem serca, muszę cię prosić o jeszcze jedną przysługę. Błagam cię, bo nie chodzi tu o mnie. Kharag-Morg padnie lada dzień, padły już strażnice, a kopalnia nie utrzyma się długo. Ewakuowaliśmy tylu ilu się dało. Cała przełęcz zaroiła się zielenią, a nie jest to trawa, przyjacielu. Zrobiliśmy tak, jak pod Kharak-Izor. Zatem błagam cię spiesz się. Maxie, wiem, że masz pod sobą pięć setek ludzi i, o ironio ,to wszystko czego nam potrzeba. Zostaw w mieście ilu uważasz, a z resztą, śpiesz ku nam. Jednak gdy tu dotrzesz możemy już nie żyć. Nie wysadzamy jednego z bocznych przejść: górnej piątki (idź biegiem rzeki od bramy cztery staje). Jeśli będziemy już w wielkiej kopalni Thantalerna, weź to co mamy najcenniejszego. Daj te wskazówki Gorkowi Karalsonowi on cię poprowadzi. Twój na wieki sługa Grim. Drogi Gorku: Rozpoczniesz swą drogę przy czwartej szóstce i pójdziesz aż do ósmej studni przy kas-thorm. Następnie idź za szlochem skał, aż do tronu światła, tam drogę wskaże ci skalna łza. Idź żelazem do trzeciej piątki, potem cztery razy dwadzieścia trolich kroków, staniesz u skraju sztolni, a potem zdaj się na naszą matkę, aż dotrzesz do zawalonego chodnika. Dziesięciu ludzi oczyści go w jeden dzień. Tam znajdziesz czego szuka twe serce. ------------------------------------ - Co z tego rozumiecie? - Niewiele - westchnąłem - Wybornie, naprawdę wybornie - ucieszył się Tomasz. Zaraz potem ryknął śmiechem, prawdopodobnie na widok naszych szczęk upadających na posadzkę. - Chodźcie za mną wszystko wam wytłumaczę przy herbacie. cdn. Eglarnim