Miłość po japońsku


   Ciepłe  popołudnie.   Wybrałem się do parku na spacer.  Idę sobie powoli.
Wszystkie  ławki  zajęte  przez zakochane pary.  ohydny widok.  Ławka 1.  On
spóźniony  z  kwiatami  dyszy  swojej  ukochanej prosto w twarz.  Dopiero co
przybiegł.  Chce się jakoś przymilić.  Wiesz kochanie, przez cały wczorajszy
wieczór  myślałem  o  Tobie.   Na  co  ona:   taaaaaak?   Ja  też przez cały
wczorajszy  wieczór myślałam o sobie.  Ławka 2.  On obrażony patrzy gdzieś w
bok,  nie  zwraca  na  nią uwagi.   Ona  chce go czymś zainteresować.  Mówi:
patrz  kochanie,  jaki  piękny  gil!   No co on:  mam w nosie Twojego gila!.
Ławka 3.  Siedzi Japończyk i Japonka.  No i jak to Japończyk od razu mówi do
niej:   hio  ruieg  ieruyveri  eryvey  or egvery.  Ona oczywiście odpowiada:
juiii  ihbuig  erihgbnidgh  ieiuhu.  Zastanawiam się na czym polega japoński
romantyzm.   Czyżby  zwykłe  polskie KOCHAM CIĘ miało brzmieć:  riugy iuserv
iuryvi  iurygi.   Niewiele w tym romantyzmu.  Ale co się okazuje.  Wprawdzie
japończycy  krzyczą,  ale krzyczą wierszem i wierszem własnie wyrażają swoje
emocje.   I  tak  wyobraźmy  sobie  oblodzone  stoki góry Fuji.  U stóp góry
maleńka,  papierowa  chatka.   Wokół  chatki  maleńki,  japoński ogródek.  W
garażu  Toyota.   W  chatce  on siedzi naprzeciwko niej, patrzy jej prosto w
oczy i rzecze:  hosimomoto tbthbniyknih uiygu.  Co oznacza:  pierwszy promyk
słońca  pada  na  liście  ogrodu  mego.   Ona  wtóruje mu równie poetycznie:
euiybi eruybn fuhgbiu iuhbi.  Co oznacza:  woda łagodnie liże kamieniste dno
strumyka.   On  żartowniś rozochocony  pozwala sobie na żarcik:  tiyb udybgi
uygbnsuyg  uybgsurtybi  ytbsery  ogybrergybe.   Co  oznacza:  jedzie, jedzie
Arab,  wielbłąd  pod  nim  hasa.   Ona  oczywiście  zdziwiona  pyta:   ubhgu
dufybgsui  ughbni?   (Chyba  żartujesz?) Na co on tłumaczy:  ghbie iduybhnie
iuybnsie  (tak,  żartuję,  cha, cha, cha).  W tym momencie sąsiad nieświadom
tego,   że  przeywa  sielankę  puka  do  drzwi.   Gospodarz  wstaje  otwiera
sąsiadowi.   Sąsiad  w progu wita gospodarza fragmentem poematu indyjskiego:
sdriutg hvysdigbh eryvteruvb ytrvrb.  Co oznacza:  ach wielka Ardżuno, twoje
skarpety  płoną.   Uciekaj!   Gospodarz  oczywiście  ździwiony  pyta:  ubhgu
dufybgsui  ughbni?   (Chyba  żartujesz?) Na co on tłumaczy:  ghbie iduybhnie
iuybnsie  rynjkq  (tak,  żartuję, cha, cha, przyniosłem Ci ekspres do sake).
Gospodarz  zabiera  ekspres, żegna się z sąsiadem, wraca do ukochanej, siada
naprawdę bardzo  blisko  niej.   Zbliża  swoje gorące japońskie wargi do jej
ucha środkowego i szepce:  isefghvifgh iuegrhvgie iservgi, co w bezpośrednim
tłumaczeniu  oznacza:   rzeczywiście  naleśnikiem nie da się dłubać w nosie,
ale  to  taki  eufenizm.   Znaczy nie mniej ni więcej tylko kocham cię.  Ona
odwzajemnia  jego  uczucie  szepcąc:   ughvi  isudrvi  idurghvi  uidrvguighi
iurghvie,  czyli  podoba  mi  się twój heblowany stół, co też oznacza kocham
cię.   I  tak  razem,  śpiewając  ulubione  turystyczne  piosenki  jeżdżą po
mieszkaniu  na  rowerze,  oglądając  3  programy  telewizyjne  na  raz.  Nas
Europejczyków śmieszy to, ale właśnie taka jest miłość japońska.

                                        Z "Netoperka" przestukał:
                                             Meecash/Thefect