PRZYMIERZE ORKÓW

                                   prolog

   Niewielkie stado kruków szybowało nad pagórkowatą równiną, trawa parowała
po krótkim, letnim deszczu a w słońcu błyszczały krople rosy.
   Zając  ukryty  w kępie ostrotranu stanął słupka i zasłuchał się w odległy
dzwięk.
   Ptaki czujnie wypatrywały czegoś do zjedzenia, minęło już kilka dni odkąd
zaspokoiły  swój  głód,  najwyższy  czas  aby coś upolować lub...  Po prostu
zjeść coś co upolował ktoś inny...
   Czarne  oko  jednego  z  kruków dostrzegło wreszcie coś na tym trawiastym
pustkowiu.  Kruk przekrzywił łeb zaciekawiony i wrzasnął z zaintrygowaniem.
   Zalarmowani  kompani  odpowiedzieli  krakaniem  i grupa zmieniła kierunek
lotu.  Tak!  Coś się poruszało po tej opustoszałej krainie.
   W  miarę  zbliżania  kruki  zaczeły  dostrzegać  coraz więcej szczegółów:
konie a na nich ludzie, nad nimi łopoczą proporce!
   -  Krrra!   - wrzasnął jeden z kruków, gdzie ludzie i proporce tam często
bywa moc jadła!
   - Kra!, kra!  - odpowiedziały mu inne, chyba nadchodzi uczta.

   Odgłos  galopu  był  coraz  bliżej,  po  chwili  zza wzgórza w odległości
kilkudziesięciu  hanatów wygalopowało na spienionych koniach trzech jeźdzców
przyodzianych  w lekkie zbroje.  Na krótkich lancach powiewały proporczyki z
zieloną głową orka przebitą lancą:  godło Pogromcy Orków.
   -  Cóż nam zakrzyknie twój zwiad Begonie?  - potężny mężczyzna w złoconej
zbroi odwrócił się do swojego wasala; Astarla Pogromcy.
   -  Moi  ludzie  nie  spieszą  tu  z  wieścią  że  zdybali  młynarzową nad
strumieniem,  jeśli  tak męczą konie to najpewniej zobaczyli coś ważnego!  -
nie  mniej  wielki  ciałem,  lecz  mniej bogato odziany w zdobioną skromniej
zbroję,  Astar odparł swojemu panu, Fustarowi, zwanemu Pięść.  Nikt nie mógł
dorównać księciu jeśli chodzi o rozwalanie grubych dech na dworskich balach,
jego potężna siła dała mu przydomek.
   Patrol  zatrzymał  się  przy  przedniej  straży  kolumny  zbrojnej  która
ciągneła   przez   łagodne   wzgórza,  po  krótkiej  wymianie  zdań,  której
towarzyszył  okrzyk  radości  wojowników  którzy  posłyszeli niesioną wieść,
jeden z zwiadowców ponaglił konia i pogalopował w pośpiechu ku swojemu panu,
Begonowi.
   - To taka u ciebie dyscyplina, raport składa się najpierw zwykłym wojom a
dopiero potem tobie?  - krzywy uśmiech pojawił się na twarzy księcia.
   -  Możesz  być  pewien, panie, że jest ku temu jakiś powód.  Człek, który
nadjeżdza  to  najlepszy  zwiadowca  w tym królestwie...  Popatrz, panie, co
robią moi ludzie na czele naszych wojsk!  - Astar wyciągnął opancerzoną dłoń
we  wskazującym  geście.   W przedniej straży zawrzało, wojownicy poprawiali
broń i sciągali z łęków tarcze.
   Tymczasem  zgoniony  koń  zarył się kopytami przed księciem i jego świtą,
zeskoczył  z  niego  mały  człek  na pałąkowatych nogach, widać było że jego
życiem  od  małego  była  jazda  konna, nic tak nie krzywi nóg jak ściskanie
końskiego grzbietu w chłopięcym wieku podczas nauki wojaczki.
   -  Orki panie!  - wychrypiał zmordowany zwiadowca:  - Kilkanaście wozów w
taborze, tylko kilkunastu zbrojnych...  I to piechota...  - zaczerpnął tchu:
-  Jakieś kilka chwil stąd jadąc galopem, tamten kierunek!  - wskazał ręką w
stronę  Lasu Niepokoju.  Ashar w milczeniu ale i z zadowoleniem popatrzył na
księcia który uśmiechnął się nieznacznie po nosem.
   - Miałeś rację Astarze...
   Od czoła kolumny, z przedniej straży galopował już goniec po rozkazy.
   Astar krzyknął do swoich oficerów:  - Rychtować broń, przed nami orkowie,
kto  pierwszy  zetnie  łeb:   sztuka  złota!  Ty goń i powiedz Sturonowi aby
zobaczył  jak  się  sprawy  mają...   -  to skierował do gońca który właśnie
zatrzymał  się obok czekając na polecenia, przerwał mu zmęczony zwadowca:  -
Kierują się do lasu, dlatego tak gnałem, mają do niego niedaleko!
   -  Dodaj to co słyszałeś, niech ruszą natychmiast!  Daję mu wolną rękę...
- krzyknął Astar do gońca, a ten pognał jak wicher do swojego dowódcy.
   Książe  wstał  w  strzemionach  i  zaryczał  donośnym głosem:  - Wreszcie
dopadniemy  synów  szatana,  nie  jest  ich wielu ale mogą uciec do lasu.  W
konie!   Zetnijmy  ten  pomiot  ciemności i stratujmy końmi!  Naprzód w imię
Wielkiego  Danu!   - spiął konia i ruszył galopem, woje zakrzykli z ochotą i
podążyli  za  księciem.   Jego  wasal  skinął  z uśmiechem na swoich ludzi i
wskazał kierunek.
   Na Las Niepokoju!
   Astar  galopując  obok swego pana zakrzyknął:  - Zmierzmy się tedy książe
jako dzielni męże, niech woje nie mówią że możni chowają się za ich plecami!
Kto  pierwszy  z nas zakatrupi orka wygrywa!  Pokonany funduje ucztę jak się
patrzy!
   -  Zgoda!   Niech  będzie  jako  rzekłeś.   -  odkrzyknął  książe Begon i
ponaglił konia do szybszego biegu.
   Ponad  dwustu  zbrojnych  gnało  jak  wiatr przez pagórkowatą równinę, na
lancach   i  pikach  powiewały  herby  Pięści  i  Pogromcy  Orków,  pancerze
chrzęśćiły  i podzwaniały, tu i ówdzie pobłyskiwała w słońcu broń poprawiana
w pochwach.
   Po pokonaniu kolejnego wzgórza oczom księcia ukazał się widok około dwóch
tuzinów wozów ciągniętych przez łaciate, kosmate kuce.  Wozy kierowały się w
stronę leśnej gęstwiny.  Przednia straż Astara gnała już po opadającym stoku
wzgórza, kuce przyspieszyły biegu ale wozy były wyładowane po brzegi.
   W ścianie lasu widać też było leśny trakt, tam też kierował się tabor aby
ujść pogoni.
   Przednia  straż  pędziła  na  łeb,  na  szyję,  nie  na orków jednak, ale
okrążała  tabor  lewym skrzydłem aby odciąć ich od zbawiennego lasu.  Nie na
wiele  zdały  by się ich miecze w gęstwinie a i bronić się tam orkowie mogli
łatwiej.  Na równinie po prostu szarża stratuje eskortę wozów.
   "Woje Astara znają się na wojaczce, moi pognali by naprzód!  Po sławę ale
i  po  łupy,  wtedy  część  wozów  pewnie  by uciekłą w las..." - pomyślał z
niechętnym  podziwem  książe  o  wojakach  swojego  wasala.   -  "Dobrze  że
zjednałem go córką, kiedyś mógłby sięgnąć po mój tron..."
   Astar  gnał  przed  księciem  co  koń wyskoczy, nie dalej jednak jak trzy
końskie długości.
   Orkowie  w  popłochu  poganiali  kuce w stronę lasu, byle szybciej!  Byle
zdążyć!  Tam można się bronić, tu stratują ich konie i wytną w pień jeźdzcy.
   Szybciej!
   Obładowane  wozy  toczyły  się  jednak  powoli,  więc  nieliczna  eskorta
pośpiesznie organizowała obronę.  Ork w czarnym, krótkim pancerzu i w hełmie
z  końską  kitą  wykrzykiwał rozkazy wskazując pozycje, najwidoczniej był to
dowodzący  obroną.   Podwładni  ustawili się w lini na tyle taboru i wbili w
ziemię koce swoich pik, dowódca stanął za nimi i dobył krzywej szabli.
   "Wszyscy są jak na ruszcie" - pomyślał książe, na ruszcie jego ogniska!
   "Na wozach są pewnie sztaby surowego srebra z ich kopalni w Górach Gromu,
orki  to  matoły!   Jak można dać dla tak cennego ładunku tak słabą eskortę,
nie  ma  tam nawet trzydziestu zbrojnych!" - przemknęło przez umysł księcia:
- "Byle nie uszli w ten przeklęty las to wytniemy ich w jeden dech!  Ale nie
ujdą!"  -  już  pierwsi  woje  byli w odległośći potężnego strzału z łuku od
ostatnich  wozów  taboru  i lini obrony.  Ryk bojowych okrzyków wydarł się z
gardeł galopujących.  Przednia straż Astara już zajeżdzała drogę uciekajacym
orkom nacierając ze skrzydła, nic nie mogło ich ocalić...
   A mieli już tak blisko do lasu...
   Zdesperowana  obrona  nastroszyła  długie  piki,  a ich herszt w pancerzu
wzniósł szablę krzycząc coś ochryple.
   Książe  dobył  miecza i zacisnął silniej rzemień tarczy w ręku.  Zaryczał
jak lew i zakręcił potężnego młyńca aż zafurkotało powietrze.
   "Astar  chyba  będzie  pierwszy,  ale co tam i tak dostanę większość tego
srebra!"  - Nie!  Nie!  Potknął się koń Astara!  Wyprzedzał go!  Zaśmiał się
i  kiwnął  drwiąco  mieczem  do  swojego wasala gdy ...  spostrzegł że naglę
kilkunastu jeźdzców naokoło niego zwaliło się w jednej chwili z koni!
   Nim  książe  pojął  co się stało, posłyszał dziwnie znajomy wizg i poczuł
potężne  uderzenie w pierś, ze ździwieniem spojrzał na wystające mu z piersi
drzewce  z  poziomymi  drewnianymi  statecznikami...   -  "Bełt  kuszy!  Ale
skąd..." - oczy zasnuły mu się mglistą czerwienią i dziwny, gorzkosłony smak
pojawił  się  w  ustach,  słabnące  ręce  puściły wodze i broń, zwalił się z
galopującego konia.
   Na ziemi stratowanej kopytami leżeli już inni.

   Zielona dłoń o czarnych paznokciach opadła energicznie, na ten znak jękły
napięte cięciwy kusz i łuków.
   Pierwsza,  rozciągnięta  fala jezdzców prawie w całości runęła z koni, to
samo  spotkało  zajeżdżającą  drogę ucieczki wozom przednią straż Astara.  W
następnych chmura bełtów i strzał też spowodowała znaczne wyrwy.  Ludzie nie
spodziewali  się większego oporu i nie przyodziali ciężkich, odpornych zbroi
płytowych  lecz lekkie kolczugi i pancerze, które jak do tej pory znakomicie
nadawały się do walki z orkami, gdzie liczyła się szybkość i zręczność.
   Wszak  wyruszyli  aby  przechwycić  tabor  a  nie  walczyć w polu.  Teraz
natomiast  w obliczu kusz lekkie pancerze zawiodły całkowicie, nie były kute
z  myślą  o  ochronie  przed  potężnym grotem tej broni, miały chronić przed
krzywymi  szablami  i  lekkimi łukami jakie stosowali orkowie, na stosowanie
cięższych  broni  po  prostu  nie pozwalały im warunki fizyczne.  Wysoki ork
mógł  być porównany ze średniej wielkości człowiekiem, a i taki wzrost był u
nich rzadkością.
   Ale  strzały  z  łuków też tym razem potrafiły przedrzeć się przez stal i
ugodzić  w  ciało,  nie  były  to  bowiem  łuki  jakie stosowali do tej pory
orkowie, inne też były strzały...

   Zakotłowało  się  wśród  pędzących do ataku, nie takiego obrotu spraw się
spodziewali.   Co  innego  szarżować ze świadomością że trzeba będzie dostać
salwę  z  kusz  i  przygotować  się  na  to,  co  innego  gdy  salwa ta jest
niespodziewana.  Gdy  jeździec  nie  jest przywarty do końskiego karku i nie
osłania  piersi  tarczą,  gdy  ma  na  sobie tylko lekką kolczugę lub krótki
półpancerz, to całkiem coś innego!
   Kilkunastu  runęło  z  koni  jak rażeni gromem, ci zginęli na miejscu lub
stracili  natychmiast  przytomność  więc  spadli  z  trzęsącego  się siodła.
Kolejnych kilkunastu spadło na przestrzeni tych metrów jakie dzieliły ich od
ostatnich  wozów,  ci byli ciężko ranni i spadli gdy ręce przestały zaciskać
się  na  wodzach  a  na  oczy spłyneła mgła.  Marne były szanse przeżycia po
takim  upadku  nawet,  jeśli nie skręciło się karku.  Za nimi dudniły kopyta
innych  koni.   Książę  Begon  nie poczuł już uderzenia o ziemię, jego serce
zatrzymało się wcześniej.

                                    ***

   Kilkunastu  innych  utrzymało  się  w siodle mimo ran, tylko dwoje z nich
dosięgł bełt kuszy, a jednym z nich był Astar Pogromca Orków.  Doskoczyło do
niego  natychmiast  kilku  jego  wiernych  wojów  ze  straży  przybocznej  i
podtrzymało gdy koń pozbawiony nakazów wędzidła i ostróg zwolnił.
   Skierowali  się  w  bok,  nie  sposób  było  już zawrócić i wycofać się z
szarży.
   Przednia  straż  Astara została zmieciona salwą grotów, ale konie biegnąc
dalej  prostopadle do uciekającego taboru wystraszyły kuce ciągnące wozy, te
zatrzymały się lub zwolniły.
   Konie pierwszej fali wpadły między wozy, konie..., ale siodła były puste.
   Szarża  szła  nadal,  kurz  podniesiony  kopytami pierwszej fali zasłonił
widok  dla  podążających z tyłu ale i tak była to już tylko puszczona w ruch
machina  którą nie sposób zatrzymać w jednej chwili, ci których nie dosięgły
strzały wznieśli miecze i nastawili lance do ciosu, gnali nadal.
   Okrzyki  bojowe,  turkot  wozów  i  wrzaski  orków,  wielu  zadziwiło się
wprawdzie  mnogością  ciał  na ziemi ale nim zdali sobię sprawę co mogło byc
tego przyczyną.
   Byli  już  między wozami, trzech jeźdzców nadziało wprawdzie się w pełnym
galopie  na  dzidy  orków,  jeden  z nich zginął a drugi został lekko ranny,
trzeci  odbił  cios  tarczą  z  ciął  potężnie  mieczem, ręka orka w czarnym
pancerzu  odprysła  od  ciała  wraz  z krzywym mieczem, kolejne cięcie i ork
zwalił się na ziemię z przerąbaną głową.
   Brzęk  mieczy  i  trzaski  łamanych pik, krzyki..., już z większość orków
leżała  nieruchomo  na  ziemi,  gdy  zwycięstwo było kwestią kilku kudłatych
głów, rozległ się kolejny świst i jazgot nadlatujących pocisków.
   Tym   razem  jeżdzcy  nie  byli  w  pełnym  galopie,  konie  tańczyły  na
pobojowisku  a  woje wznosili okrzyki radości, większość nawet nie wiedziała
że  ich  książe leży z czaszką roztrzaskaną przez podkowę a Astar Pogromca z
trudem trzyma się w siodle wycofując się z pobojowiska.
   Nie   minęło  nawet  kilka  chwil  od  kiedy  pociski  i  groty  dosięgły
atakujących gdy...
   Zielona ręka opadła po raz drugi!
   Niewidzialna  siła zwaliła z trzy tuziny chłopa będących najbliżej ściany
lasu!  Konni tym razem nie byli tak trudnym celem jak poprzednio, rozglądali
się  po  pobojowisku  i  dobijali  resztki broniących się do upadłego orków,
znajdowali  się  bliżej  lasu i byli zmęczeni, nie wiedzieli że w lesie czai
się śmierć!
   Krzyki przerażenia i bólu rozległy się na pobojowisku.  Ta salwa oddana z
bliska  zebrała  o  wiele krwawsze żniwo, wprawdzie tylko kilka kusz zdążono
naciągnąć  a i to te mniejsze ale łuki zrobiły swoje.  Tu i tam słychać było
rzężenie konających i jęki rannych.
   Kute groty wżarły sie w ciała i wypijały życie.
   Panika  ogarnęła  żołnierzy,  na  próżno  nieliczni  ocalali dziesiętnicy
nakazując karność zagrzewali do walki rozglądając się za przeciwnikiem który
raził  ich  z  ukrycia,  nie łatwo było przestraszyć tych wojaków, tym razem
jednak  nie  widzieli  swojego przeciwnika ukrytego w lesie, tam rozległ się
głośny łomot werbli.
   Z lasu wyszedł szereg dlugich pik.
   Rozwinięto  sztandar  z  Dłońmi Uzbrojonymi w Krzywą Szablę, za lasem pik
ustawili się strzelcy kusz i łucznicy.
   Głośny  ryk przetoczył się przez usłane trupami pole, orkowie głodni byli
zemsty!
   Najpierw  kilku  a  potem  coraz  więcej  ocalałych rozpoczęło rejteradę,
nieliczni  grupkami nacierali na tyralierę orkowej piechoty ale gęstwina pik
i  szyjące  zza  nich  strzały  a co gorsza bełty kusz zamieniała te ataki w
krwawe jatki.

   Pólprzytomny Astar Pogromca Orków patrząc w dół ze wzgórza wychrypiał:
   - Zagrać na odwrót...  Tu już nic nie można uczynić...
   Przyboczny  zadął  trzykrotnie  w  róg  i ocalałe resztki doborowej jazdy
Astara  która ciągle trwała na polu walki z ulgą popędziły konie ku wzgórzom
aby ujść ostrzałowi.
   Ocalali   wojowie   Begona   zrobili  to  już  wcześniej,  wielu  z  nich
zawdzięczało  życie karności wojsk Astara które do chwili nakazanego odwrotu
śćiągały na siebię większość uwagi orków.

   Gdy  ostatni  jeździec zniknął za wzgórzem Ghard, naczelnik orków nakazał
zwiadowcom podążenie po kryjomu za uciekającym przeciwnikiem.
   Sam  wyszedł  na  plac  boju  i  przechadzał  się wolno po zakrwawionej i
usłanej trupami trawie.
   -  Zaopiekować  się  rannymi!   Ludzi  też  to dotyczy, trzeba nam rąk do
dobywania  metali  i pracy w tartakach, to będzie krwawa i długa wojna - tak
brzmiał jego rozkaz.
   Wzrok jego błądził po zmasakrowanych ciałach i spotykał tu i uwdzie trupy
o zielonym obliczu, pomyślał:
   -  Oddali  życie  abyśmy  mogli  zwyciężyć!   Jak  nam  ich jednak będzie
brakować  w innych bitwach...  Cóż, inaczej ludzie nie wpadli by tak łatwo w
zasadzkę.
   Orkowie  zaczeli znosić drewno na stos pogrzebowy, zbierano broń zabitych
ludzi  i  współbraci.   Będzie  potrzebna, lżejsza użyta zostanie przez nich
samych,  cięższa,  którą  nikt  nie  da  rady  władać będzie przetopiona lub
przekazana silniejszym ciałem sprzymierzeńcom.
   Właśnie pozyskano ich kilka dni temu.
   Będą potrzebni, to będzie długa i krwawa wojna.
   Zielona ręka opadnie jeszcze nie jeden raz.

   Nad pobojowiskiem krążyły skrzydlate cienie kruków, czekała je uczta.

                                  zygAK-47