"...a kiedy przyszła do niej, wkoło była muzyka..." Danse Macabre Sypialnia nie była duża. Miejsca jednak było aż nadto dla tych paru starych mebli: dwuosobowego łóżka, jak zwykle starannie posłanego, przykrytego niebieską narzutą, dębowej szafy na szlafroki i stojącego w kącie gramofonu grającego w kółko tę samą melodię - bardzo dziwną melodię - coś podchodzącego pod blues, a może bardziej pod delikatny jazz... W sypialni panował wieczny półmrok, zawdzięczający swój byt nigdy nie rozsuwanym ciemnogranatowym zasłonom. Budowało to specyficzny klimat - ten półprzezroczysty mrok, ta muzyka, ta wszechobecna starość... Pasowało to do sypialni. Dawało wrażenie senności, może nawet pewnego impresyjnego nieokreślenia, rozmycia. Zapewne sprzyjało to niepowtarzalnym snom... Na pierwszy rzut oka pokój wydawał się pusty. Ale tylko na pierwszy rzut oka, bo wystarczyło się trochę rozejrzeć, by zauważyć wystające zza łóżka zgrabne nogi odziane w czerwone damskie buty na wysokim obcasie. Podchodząc bliżej, wyłaniała się powoli dalsza część kobiecego ciała: biodra, a na nich czarne koronkowe majteczki, talia i wyjątkowo piękny brzuszek, drobny biust podkreślony czarnym koronkowym stanikiem (zapewne bielizna stanowiła komplet), dalej zgrabne, delikatne ramiona, szyja - chciałoby się powiedzieć "łabędzia" i... O KURWA!!! Jej głowa była... to znaczy - właściwie to jej nie było! Tam gdzie powinna być, na czarno - niebieskiej wykładzinie leżały porozrzucane części kości czaszki, pokryte brunatną mazią rozchlapanego mózgu i krzepnącą krwią. Szyja wyglądała, jakby głowa została od niej oderwana, rozniesiona jakimś wewnętrznym wybuchem. O Boże... Okropne... * * * Granitowy grób nie był specjalnie wymyślny, wręcz prosty - płyta leżąca na ziemi z wygrawerowanym napisem i udziwniony podwójny krzyż z czarnego marmuru wbity obok w zielony dywan świeżo skoszonej trawy. Trawa na tym cmentarzu zawsze zadziwiała i zastanawiała - bez względu na porę roku, zawsze zielona. Nawet zimą spod śniegu przebijały jej ciemnozielone źdźbła. To było dziwne... Jakby zmarli dawali jej siłę do przetrwania niesprzyjających dni. Przy grobie kucał chłopak - pewnie nie miał jeszcze dwudziestu lat. Miał kręcone jasne włosy, niebieskie oczy. Ubrany w czarną dżinsową kurtkę i jasnobeżowe spodnie. Kucał tak wpatrzony w płomień znicza, który zapalił parę minut temu. Wspominał... Myślał o dziewczynie, którą kochał i która chyba go też kochała. Kiedy byli ze sobą czuli się tak szczęśliwi... Kiedy przytulał ją do siebie, całował jej ciemny blond włosy... Kiedy leżeli i patrzyli sobie w oczy, rozmawiali o dzieciach, od czasu do czasu przeplatając słowa pocałunkiem... Byli tacy szczęśliwi... Teraz ona leżała zakopana w brudnej wilgotnej ziemi, a on kucał przed jej grobem wpatrzony w płomień znicza i płakał. Dlaczego ktoś chciał ją zabić? Przecież miała dopiero siedemnaście lat. Nic złego nikomu nie mogła zrobić - ona by nie potrafiła skrzywdzić drugiej osoby. Wydawała mu się tak niewinna... A jednak lekarze powiedzieli, że przed śmiercią spała z jakimś mężczyzną..., że się kochała i nie wyglądało to na gwałt. Nierozumiał... W kieszeni w czarnym notesie miał jej zdjęcie. Wyjął je. Była piękna... Jej długie proste ciemny blond włosy opadały na drobne, delikatne ramiona. Przypomniał sobie, jak dzień przed śmiercią trzymał ją za nie, powoli przyciągnął do siebie i zaczęli się całować... Jej usta były tak wilgotne, tak czerwone... Oczy miała szarozielone, ciemne brwi... Pamiętał jak na niego spojrzała zmieszana, kiedy pierwszy raz ją pocałował... Miała piekną twarz. Boże!!! Czemu ktoś ją tak okaleczył i rozwalił jej głowę!?! Co za potwór... * * * Był dwudziestoczteroletnim mężczyzną o południowej urodzie. Ciemne krótko przystrzyżone włosy, ciemne oczy i karnacja dodawały mu egzotyzmu. Do tego dobrze zbudowany, dość wysoki - był po prostu przystojny. Wiedział o tym. Widział pełne fascynacji spojrzenia nastolatek, kiedy pojawiał się w jakimś klubie lub na dyskotece. Trudno było mu nie korzystać z tego faktu. Nie przeszkadzało mu, że jakaś nowo poznana panienka miała chłopaka - stały związek z dziewczyną uważał za dziecięcą zabawę. On sam nigdy nie nawiązywał dłuższych znajomości - może nie potrafił. Martę poznał dwa tygodnie temu kiedy wracał z kina. Po seansie stał przez chwilę przed wyjściem i rozglądał się za kimś znajomym. Nie miał ich wielu - był raczej samotnikiem, ale może jakiś stary koleś był też na tym filmie. I wtedy ją zauważył. Była szczupła, niewysoka, około 165 centymetrów wzrostu, miała piękne kręcone czarne włosy, ciemną karnację - pasowała do niego. Jej obcisła koszulka opinała zgrabne dziewczęce piersi. Miała może szesnaście - siedemnaście lat. Lubił takie dziewczyny... Obserwował ją. W pewnym momencie ona też spojrzała na niego. Spuściła jednak od razu oczy, kiedy zobaczyła, że na nią patrzy. Wiedział, że się jej podobał. Od czasu do czasu spoglądała na niego - niby przypadkiem. On cały czas ją obserwował. Czytała program kinowy na ten tydzień wywieszony w gablocie przy wejściu. Po jakimś czasie skończyła. Wiedział, że przejdzie koło niego. Kiedy go mijała zapytał: - Jak ci się podobał film? - Całkiem fajny. Momentami nieco zbyt patetyczny, ale wszystko było przeplatane humorem w dobrym guście. Niezły debiut reżysera. Nieco go zaskoczyła tak błyskotliwa odpowiedź. - Jestem Eryk - przedstawił się. - Marta... - ślicznie się uśmiechła. To nie była zwykła panienka, jak te wszystkie, które miał do tej pory. - Co teraz masz zamiar robić? - Teraz, po filmie? - Mhm... - Jestem umówiona z chłopakiem. Cholera... Znowu trafił na laskę z chłopakiem. - A jutro wieczorem? - Mmm... Jeszcze się nie zastanawiałam. - To może byśmy się spotkali. Wiesz... Porozmawialibyśmy... Żeby się lepiej poznać. - Czy mi się zdaje, czy chcesz się ze mną umówić na randkę? - uśmiechnęła się figlarnie. - Świetnie to ujęłaś - odpowiedział jej swoim uśmiechem. - Przecież mówiłam ci, że mam chłopaka. - Jak chcesz, to weź go ze sobą - zażartował. Marta zaśmiała się. - Zastanowię się. - To może dasz mi swój numer telefonu, jakiś namiar... - Dobrze... * * * Tej nocy nie spał najlepiej. Bał się. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek większe uczucie - to mogłoby go zniszczyć, doprowadzić do szaleństwa. Był silny, nie poddawał się łatwo namiętnościom - ta cecha stanowiła o jego odrębności, odróżniała go od słabych ludzi, którzy kochali, nienawidzili, odczuwali potrzebę bliskości drugiego człowieka. On był inny - chłodny, inteligentny... Z pozoru normalny, ale posiadał dary, które niejednego by przeraziły - dary nadprzyrodzone, duchowe. Jednak otrzymał je kosztem człowieczeństwa, ludzkiej wrażliwości - to sprawiało, że uczucia mogłyby go nawet zabić. * * * Obudził się z bólem głowy. Wstał bardzo powoli - każdy gwałtowniejszy ruch rozsadzał mu czaszkę. Poszedł do kuchni, otworzył apteczkę i wziął aspirynę. Dawno nie czuł się tak okropnie. Kiedy wracał do sypialni spojrzał na duży zegar z kukułką stojący w przedpokoju - za dwadzieścia dwunasta - niedługo południe. Całe szczęście, że nie musiał jak inni iść do pracy. Właściwie to całkiem nieźle się w życiu ustawił: poeta - pisarz... Nie musiał codziennie rano zrywać się do roboty. Wysypiał się do południa. Jak czasami coś napisał - publikował w jakiejś gazecie, jak nie w miesięczniku literackim, to w dzienniku regionalnym. Zawsze coś grosza z tego skapło - nie dużo, ale na przyzwoite życie wystarczało. I tak w spokoju mógł sobie żyć, ubarwiając swoją szarą egzystencję nielicznymi znajomościami - najczęściej z jakimiś panienkami. Właśnie! Miał zadzwonić do Marty. Teraz pewnie jeszcze jest w szkole. Zadzwoni po południu. Dochodziła szesnasta. Marta powinna już być w domu. Chyba że chodzi na popołudnie... Zadzwonił... Ktoś odebrał słuchawkę. - Dzień dobry. Czy zastałem Martę? - A kto mówi? - męski głos w słuchawce nie należał do najprzyjemniejszych. - Eryk, kolega... - Dobry obyczaj nakazuje się przedstawić. - Bardzo przepraszam, że tego nie zrobiłem, ale pan mnie nie znał... - Nie szkodzi - głos teraz brzmiał, jakby nagle jego właścicielowi poprawił się humor - Jest Marta. Już ją proszę... - Halo... - miała cudowny głos. - Cześć. Eryk mówi... - No cześć... - To jak? - Co "jak"? - No... Spotkamy się dzisiaj wieczorem? - Nie wiem... - najwyraźniej ociągała się z odpowiedzią - Wiesz jak jest... - Wiem... Ale przecież moglibyśmy się spotkać. - No tak... - To wpadnę do ciebie o dziewiętnastej. - No co ty! Do mnie do domu !? Lepiej się gdzieś umówmy. - Koło kina... - Dobra. - Świetnie. To do wieczora. - No, na razie... * * * Było w pół do siódmej. Otworzył garaż. Spojrzał zadowolny na swojego świeżo umytego srebrnego "garbusa". Otworzył drzwi, wsiadł do środka, włożył kluczyki do stacyjki i przekęcił... Zapalił od pierwszego razu. Słuchał przez moment pracy silnika - idealnie wyregulowany. Wystarczyło tylko depnąć w gaz i jechać. Kiedy odjeżdżał, spojrzał jeszcze na swój dom. Była to niewielka drewniana chatka w lesie. Nad jej dachem rozkładały się gałęzie bardzo starego dębu. Za chatką tafla niewielkiego jeziorka odbijała promienie zachodzącego słońca przedzierające się pomiędzy drzewami. Słychać było szum wiatru... Nie miał teraz czasu na zachwycanie się - to wszystko miał na codzień, a teraz musiał się spieszyć, bo do miasta był spory kawałek drogi. Wcisnął do oporu pedał gazu i ruszył pozostawiając za sobą wznoszące się z piaszczystej drogi kłęby kurzu. Jechał dosyć szybko - tę leśną drogę znał bardzo dobrze. Każdy zakręt, każdy wystający korzeń... Pnie drzew za szybami były tylko szerokimi brązowymi smugami przebijanymi od czasu do czasu purpurowymi promieniami zachodzącego słońca. Wyjechał na asfaltową drogę. Do miasta było około sześciu kilometrów. Czasami wkurzało go, że zamieszkał tak daleko. Ale z drugiej strony nie lubił ludzi - nie zniósłby chyba towarzystwa sąsiadów, zaproszeń na jakieś wielkie przyjęcia. Co prawda od czasu do czasu sam zaglądał do jakiejś dyskoteki, ale tylko wtedy, kiedy szukał sobie dziewczyny. Ach, te panienki... Wydawały się strasznie naiwne. Nie ważne, jak dużo mówił im o sobie - zawsze wydawało się, że mu do końca ufały. Zawsze też wydawało im się, że go dobrze znały. Gówno prawda! Żadna go nie znała, żadna nie rozumiała. Kiedy im mówił o swoich nadprzyrodzonych zdolnościach, o tym że potrafi telepatycznie dokonać projekcji obrazów do umysłu drugiego człowieka, nigdy nie rozumiały, o co mu chodzi - słyszał tylko śmiech. Nawet wtedy gdy jechali już nie w rzeczywistym świecie, tylko w tym kreowanym przez niego... One zawsze myślały, że po prostu nie znają tej częsci miasta. Jeszcze dwa kilometry... Za kwadrans siódma. Przyspieszył. Przed nim widać było betonowe budynki, wysokie szare wieżowce odbijające w oknach czerwone promienie słońca. Gdzieś tam mieszka Marta - razem ze swoimi sąsiadami, jej rodzina ściśnięta z setką innych w jednym betonowym prostopadłościanie. Przecież tam w ogóle nie było przestrzeni życiowej. Trzeba było istnieć otoczonym zewsząd przez innych, być po prostu jednym z elementów stłoczonej populacji. To powodowało, że wszystko stawało się powszednie - twarze ludzi codziennie te same, codziennie te same zakupy w sklepie spożywczym, codziennie ten sam czerwony autobus do pracy, spacery asfaltowymi alejkami po atrakcyjnie rozplanowanym parku miejskim, koty biegające po przepełnionych śmietnikach, wróble siedzące na drutach telefonicznych - wszystko codziennie takie same... Wjechał do miasta. Ruch na ulicach nie był zbyt duży. Pewnie zdąży na czas. Kino znajdowało się blisko centrum - wystarczyło cały czas jechać tą ulicą. Za dziesięć siódma. Był na miejscu. Zatrzymał się przed wejściem do kina. Marta siedziała parę metrów dalej na zielonej ławeczce. Była naprawdę śliczna. Ubrana w czarną krótką sukienkę "na ramiączkach", pod spodem miała biały golf. Do tego białe rajstopy eksponujące jej zgrabne nogi i czarne buty na niskim obcasie. Rozpuszczone włosy skręcały się w cudowne spirale opadające na ramiona. Wysiadł z samochodu. Podszedł do niej lekko zachodząc ją od tyłu. Chyba go nie zauważyła. Bawiła się srebrnym łańcuszkiem. Pochylił się nad nią i powiedział cicho do jej ucha: - Cześć... Marta odwróciła gwałtownie głowę. - Cześć - była lekko zaskoczona - Mógłbyś się do mnie tak po cichu nie podkradać. Trochę się przestraszyłam. - Nie podkradałem się - roześmiał się - Byłaś tak zaabsorbowana swoim łańcuszkiem, że gdybym podjechał pod samą ławkę na choperze to i tak byś chyba tego nie zauważyła. Spojrzała na niego i nagle uderzyła go w brzuch. Niezbyt mocno - po prostu dla przekory. Uśmiechła się. - To gdzie idziemy? - Jedziemy... Tam stoi mój samochód - kiwnął głową w kierunku swojego srebrnego "garbusa". - Dokąd? - Marta była lekko zaniepokojona. - Dokąd chcesz. Jaki jest twój ulubiony klub? - Nie znam żadnego. Pokaż mi jakiś fajny, na pewno znasz. - Znam... Podeszli do samochodu, otworzył jej drzwi. - To wskakuj... Robiło się ciemno. Na początku jechał w kierunku starówki, jednak w pewnym momencie skręcił w jakąś boczną uliczkę. Przez jakiś czas błądził po ciemnych zaułkach. W końcu wyjechał na szeroką ulicę oświetloną światłem oliwnych latarni. - Nie znam tej dzielnicy. Gdzie jesteśmy? - w oczach Marty odbijały się żółte płomienie lamp ulicznych. Miała lekko rozchylone usta. Na jej pogrążonej w półmroku twarzy można było zauważyć niepewność. - To moja dzielnica. Nikt jej nie zna - tylko ci, którzy tu mieszkają, ja i teraz ty. Jechali powoli. Marta patrzyła przez okno. Zabudowa przypominała trochę starówkę, ale zdawała się bardziej tajemnicza, ponura. Kamienice z czerwonej cegły pokryte zczerniałą dachówką, światło ulicznych latarni malujące żółte kręgi na granitowej kostce, mury domów poprzecinane ciemnymi wąskimi uliczkami. W rogu jednej kaminicy stał jakiś murzyn w ciemnych okularach, ubrany w szary prochowiec, w starym zniszczonym kapeluszu na głowie. Grał na błyszczącym złotym saksofonie. To wszystko budowało pewien klimat, zdawało się być wyciągnięte z jakiegoś dziwnego snu o dawnych dobrych czasach. Ten spokój zawarty w tej starości... - Urodziłeś się tutaj? - Nie. Dlaczego? - Bo mówisz, że to twoja dzielnica. Myślałam, że stąd pochodzisz. - Nie. - To dlaczego mówisz, że jest twoja? - Bo właściwie to ja ją tworzę... - Jak ją "tworzysz"? - w głosie Marty dało się wyczuć ironię. Nie było sensu jej tłumaczyć, bo jeszcze pomyśli o nim, że jest czubkiem. - Nie ważne... I tak nie zrozumiesz... Zatrzymali się przed jakąś kamienicą. Taką, jak wszystkie inne - z czerwonej cegły, z ciężkimi kutymi drzwiami z kołatą, z drewnianymi okiennicami. - No to jesteśmy na miejscu... - Co tu jest? - zapytała Marta. - Zobaczysz... Zawsze zadajesz tak dużo pytań? Wysiedli, podeszli do drzwi. On otworzył je ze zgrzytem - pewnie zawiasy były dawno nie naoliwiane. Nad drzwiami wisiał szyld "Night Blues Pub". Weszli do środka. Schodzili stromymi schodami do piwnicy. Dobiegała stamtąd jakaś muzyka, ktoś wypstykiwał palcami rytm. Schody skończyły się i znaleźli się w dość dużej sali oświetlonej przez błękitne światło neonówki. Ogólnie sala kojarzyła się z podziemiami średniowiecznego zamczyska, z tym że tu znajdował się barek, kilka stolików i podwyższenie służące za scenę. Pod ścianą stało pianino. Na scenie były trzy osoby: blondyn o krótkich lekko kręconych włosach, ciemnych oczach, ze szramą na lewym policzku ciągnącą się od ucha aż do kącika ust. Ubrany w ciemnogranatowe obcisłe dżinsy i luźną beżową bluzę grał na kontrabasie. Przy perkusji siedział przystojny brunet w znoszonym ciemnobrązowym swetrze z wielbłądziej węłny i wytartych jasnych dżinsach. Trzecią osobą był długowłosy saksofonista. Ubrany w podobnym stylu jak wszyscy - czarne dżinsy i luźną, nieco obwisłą flanelową koszulę w czerwoną kratę. Jego jasny blond włosy opadały mu na twarz, tak że nie było jej prawie wcale widać. Po chwili zza barku wyszedł karzeł w wełnianym zniszczonym garniturze pstykając palcami. Niezdranie wgramolił się na scenę. Jedną ręką przeczesał swoje kręcone czarne włosy, spojrzał na saksofonistę swoimi małymi ciemnymi oczyma, potem na perkusistę. Ten wziął do ręki pałeczki, trzy razy uderzył nimi o siebie i zaczął grać. Bardzo delikatnie uderzał w talerze, tak, by rytm nie był do końca określony, tak, żeby była w tym swoboda. Saksofonista zaczął improwizację. Był naprawdę dobry... Idealnie zgrywał z rytmem swoje nieco romantyczne solo. Do tego słychać było akompaniament kontrabasu, dodający głębi, pomagający zescalić brzmienia poszczególnych instrumentów w jadną całość - w muzykę. Karzeł zaczął śpiewać. Byli jedynymi gośćmi w Pubie. Usiedli przy stoliku przed samą sceną. Otuleni niebieskim światłem, słuchając nieco skrzeczącego śpiewu karła, niemniej pasującego do klimatu muzyki. Siedzieli pijąc piwo. - I jak ci się tu podoba? - spytał Eryk. - Extra... - mogła tego nie mówić. Jej błyszczące z zachwytu oczy mówiły wszystko. - To jest mój ulubiony pub. Nigdy nie ma tu tłoku. Można sobie w spokoju posiedzieć przy piwie, posłuchać muzyki, porozmawiać. Tu jest prawie tak jak w mojej chatce. Brakuje mi tylko obrazów... - Interesujesz się malarstwem? - Nie, ale lubię sztukę fowistów. No i czasami impresjonizm... Fowiści potrafili oddać cały nastrój obrazu tylko za pomocą koloru. Tak, jakby cały ich świat był zależny od ich uczuć, jakby bez przerwy wszystko zminiało kolory, kiedy zmieniały się ich nastroje. Próbuję się nauczyć patrzeć na świat w ten sposób, ale to jest trudne. W impresjonizmie uwielbiam to nieokreślenie, pozostawienie wyodrębnienia kształtu umysłowi odbiorcy. Pozwala to spojrzeć na dzieło z wielu stron, skupić się po kolei na każdym jego elemencie z osobna. Z drugiej strony jest to przekaz prosty do odebrania przez ludzką podświadomość, ponieważ obraz taki ma w sobie wiele z sennej wizji, która przecież przez podświadomość jest kreowana. W ten sposób może nawet możnaby było wpłynąć na zachowania człowieka... Ale co ja ci będę tu nudzić. Kiedyś zabiorę cię do siebie i pokażę parę obrazów. - A właciwie to gdzie mieszkasz? - W małej chatce w lesie. Trochę ponad sześć kilometrów od miasta. Wiem, że to tak trochę na uboczu, ale ja nie lubię towarzystwa wielu ludzi. - A twoja rodzina? - Nie mam rodziny... Kiedy miałem dwa lata wracaliśmy z imienin ciotki. Ojciec prowadził. On i matka byli pijani. Ja leżałem na tylnym siedzeniu koło mojej starszej siostry. Miała wtedy piętnaście lat. Było późno, po północy. W radiu leciał jakiś jazzowy kawałek. To dziwne, ale do dziś pamiętam tamtą melodię. Czasami nawet lubię ją sobie posłuchać. Ojciec chyba nucił sobie pod nosem, a matka strasznie głośno się śmiała. To był okropny chichot pijanej kobiety. Nie wiem dlaczego, ale do dziś przez ten śmiech nie lubię o niej mówić. Nie pamiętam jak to się stało - byłem za mały. Wiem, że samochód w pewnym momencie wypadł z zakrętu z tak dużą prędkością, że złamał przydrożne drzewo. Matka nagle umilkła, podobnie jak ojciec i radio. Nagle zrobiło się przerażająco cicho. Nie było żadnego krzyku, żadnej eksplozji jak na tych amerykańskich filmach. Została tylko cisza... Właściwie to pamiętam z tego wypadku tylko to, co słyszałem. Cała moja rodzina zginęła na miejscu. Mnie znalazł na drugi dzień jakiś rolnik. Leżałem koło dymiących szczątków samochodu. Obok mnie leżała moja siostra. Jej głowa została przez coś oderwana od ciała i zgnieciona, a jej mózg... Byłem cały zachlapany... Fizycznie nic mi się nie stało - nie odniosłem najmniejszych obrażeń. Wszyscy inni zostali zmasakrowani. Pociąłgnął duży łyk piwa. Nie patrzył na Martę, ale wiedział, że jest przerażona jego opowieścią. Lubił tę chwilę, kiedy zaszokowana dziewczyna nie wiedziała co ma powiedzieć. To było takie słodkie... Karzeł przestał śpiewać i zszedł ze sceny. Podszedł do stolika. - Witaj Eryku - zaskrzeczał. - Witaj Benedykcie - Eryk posadził karła sobie na kolanach. - Pewnie nie znacie się. To jest Marta. Marto - Benedykt. - Może ta młoda dama mnie nie zna, ale ja ją tak. - Benedykt spojrzał głęboko w oczy Marty. - Byłaś w moich snach panienko. Zaprawdę twe nagie ciało jest piękne... Marta spojrzała na Eryka nie wiedząc co ma zrobić. - To był komplement, Marto. Benedykt jest poetą i wyraża swoje uznanie w nieco ekscentryczny sposób. Możesz mu podziękować. - O tak! - karzeł zeskoczył z kolan Eryka na ziemię i podbiegł do dziewczyny - Podziękuj mi i zatańcz ze mną. Hej! Zagrajcie coś romantycznego - krzyknął w kierunku muzyków na scenie. Po chwili popłynęła muzyka. Bardzo delikatna, drżąca, szeleszcząca... Marta wstała bezwiednie z krzesła. Karzeł chwycił jej dłonie w swoje, bardzo gorące. Zaczął się rytmicznie kołysać, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Był dobrym tancerzem. Głowa Benedykta znajdowała się mniej więcej na wysokości podbrzusza Marty. Karzeł po chwili przytulił do niej twarz i objął ręcami nieco poniżej pośladków. Przycisnął ją mocno do siebie. Zaczął delikatnie całować przez czarną sukienkę. Eryk pił piwo... Marta czuła, że odważne zachowanie karła coraz bardziej ją podnieca. W pewnym momencie ręce Benedykta zaczęły się posuwać po jej pośladkach w górę. Coraz wyżej... Potem przesunęły się po jej tali w kierunku brzucha, a potem... Marta spojrzała nerwowo na Eryka, by sprawdzić czy nie patrzy w ich kierunku. Potem ręce karła musnęły jej piersi. Długie palce karła dotknęły sutków. Były twarde... Eryk wstał nagle od stołu. Marta odsunęła się zaskoczona od Benedykta. Eryk podszedł do tańczącej pary. - Wystarczy, przyjacielu. Nie zapominaj, że ona tu przyszła ze mną. - Nie zapominam. Proszę - tańcz z nią, a ja pogram wam coś na pianinie. Karzeł zostawił Martę i podbiegł do pianina. Muzycy na scenie nie przestali grać. Benedykt włączył się w pewnym momencie w tę dziwną melodię. - Czy mogę prosić? - Eryk złapał lekko jej dłoń. Marta nic nie mówiąc objęła go delikatnie. Zaczęli tańczyć. Na początku ostrożnie, jakby badając się nawzajem, na ile mogą sobie pozwolić. Marta dziwnie się czuła. Co chwilę spoglądała w kierunku siędzącego przy fortepianie karła. Był taki beztroski, jakby się nic nie stało. A przecież ona w ogóle nie powinna tu się znaleźć. Powinna teraz być ze swoim chłopakiem. Chodziła z nim już ponad rok i wydawało się, że jej na nim zależy. Nie chciała go zranić. Ale Eryk był taki... inny. Przytuliła się do niego. Eryk objął ją nieco mocniej, jakby się bał, żeby go nagle nie zostawiła. Przytulił się policzkiem do jej włosów. Potem zaczęli się lekko kołysać obracając się wkoło. To było dziwne uczucie. Wszystko zaczynało falować, rozpływać się. Niebieskie światło stało się takie ciepłe, miało w sobie dużo z czerwieni. To nie możliwe, ale momentami wyglądało nprawdę jakby stało się czerwone. Wtedy Marta czuła się bardzo miło - jakby zanurzała się w wannie ciepłej wody. Przeszedł ją przyjemny dreszcz. Gdyby tak jeszcze trochę tego ciepła... To było tak miłe... Poczuła jak Eryk musnął ustami jej policzek. Po chwili odgarnął delikatnie jej włosy i chwycił na moment wargami czubek jej ucha. Znowu ten przyjemny ciepły dreszcz... Potem jego usta ześliznęły się wolno na szyję - odchyliła głowę na bok pozwalając na pieszczoty. Jego usta powędrowały spowrotem na policzek, potem coraz bliżej jej ust. Zamknęła oczy. Zaczęli się całować. Tak bardzo delikatnie... Marta miała piękne usta - jedwabne, miękkie. Eryk koniuszkiem języka dotknął przelotnie jej języka. Nie lubił "ostrych" pocałunków rozgrywających się głęboko w jamie gębowej to raz chłopaka, to dziewczyny. To nie miało w sobie nic z romantyczności. Bardziej przypominało siłowanie się na języki niż zmysłową pieszczotę. Znowu musnęli się językami. Eryk na moment chwycił ustami wargę Marty. Cały czas tańczyli. Dziewczyna otworzyła na chwilę oczy - wszystko wydawało się otulone falującą różowawą mgiełką, rozmywającą przestrzeń w ciepłe plamy barw. To tak jak z akwarelą włożoną pod strumień zabarwionej czerwienią wody. Te plamy wirowały wkoło, a oni kręcili się i całowali, i kręcili... Zamknęła spowrotem oczy. Z daleka słychać było jazzujące dźwięki pianina. Poczuła jak dłonie Eryka przesuwają się po jej piersiach w górę, na ramiona i zsuwają sukienkę. Czarny materiał zaczął powoli opadać w dół. Marta była w amoku. Nie wiedziała na ile może pozwolić. Chciała tylko poczuć jeszcze ten przyjemny dreszcz, który przechodził ją za każdym razem, kiedy Eryk posuwał się o krok dalej. Teraz jej sukienka leżała na podłodze, a dłonie Eryka poczuła pod swoim białym golfem - takie gorące... Znowu ten dreszcz... Jakby przez sen usłyszała pytanie, czy mają jechać do domu. Wszystko jedno, byleby tylko poczuć jeszcze raz ten dreszcz... Przestali się całować, ale cały czas przytulała się do niego. Chciała, by ją czuł całym swoim ciałem. Przytuliła się jeszcze mocniej. Zaczęła bawić się jego włosami. Cały czas miała zamknięte oczy - nie chciała się obudzić z tego snu. Eryk przeniósł Martę do swojego samochodu. Położył ją na tylnym siedzeniu. Była w transie. Pewnie cały czas wydawało jej się, że tańczą w Night Blues. Spojrzał na jej zgrabne nogi, na jej piersi pod obcisłym golfem, na dziewczęcą twarz. Wyglądała tak niewinnie... Odwrócił się i poszedł do pubu. Na podłodze została jej sukienka. Po chwili wrócił, usiadł za kierownicą. Sukienkę rzucił na siedzenie obok. Zapalił silnik i pojechał do domu. Było ciemno, a on wypił kilka piw. Musiał jechać ostrożnie. Włączył radio. To była jego ulubiona stacja - cały czas puszczali stare jazzowe kawałki. Akurat leciał jego ulubiony. Zaczął nucić. Wyjechał z miasta. Nie lubił tego odcinka drogi - po obu stronach las i na dodatek ostre zakręty. Zwolnił. Musiał być bardzo ostrożny. Gdzieś przed nim błysły śwatła jakiegoś samochodu. Zmienił swoje na krótkie. Gość przed nim jednak wcale nie miał takiego zamiaru. Oślepiał swoimi halogenami. Eryk mignął mu przez moment długimi, by go upomnieć. Nic to nie dało. Już prawie nic nie widział. Mrużył oczy, próbując nie zjechać z drogi. Co za skurwiel z tamtego kierowcy! Eryk wcisnął klakson. Nagle światła zgasły. Została tylko ciemność... Oślepionymi jasnością oczyma przez dłuższy czas nie mógł nic zobaczyć. Potem spojrzał we wsteczne lusterko. Widać było oddalające się czerwone tylne światła ciężarówki. Kiedy zatrzymał się przed domem było już po północy. Najpierw poszedł otworzyć drzwi wejściowe. Potem wrócił do samochodu po dziewczynę. Wziął ją na ręce i przeniósł do swojej chatki. Sypialnia była taka jak zawsze. Mała, ale przytulna. Eryk położył Martę na łóżku przykrytym niebieską narzutą. Zapalił wiszącą przy drzwiach starą lampę oliwną, której żółty blask namalował na wykładzinie jego długi cień, załamujący się w miejscu, gdzie podłoga łączyła się ze ścianą tak, że cień głowy znalazł się już na pionowej białej płaszczyźnie. Podszedł do stojącego w rogu pokoju gramofonu i nastawił starą płytę. Zdjął z siebie swoją czarną bluzę i rzucił ją w kąt. Podszedł do leżącej na łóżku dziewczyny. - Dokończymy nasz taniec? - szepnął jej do ucha. Marta otworzyła oczy. Nie rozumiała. Jeszcze przed chwilą tańczyli w wirze barwnych plam w Night Blues Pub, a teraz leżała na jakimś łóżku w obcym pokoju. - Gdzie jesteśmy? - zapytała sennie. - U mnie w domu. To co, tańczymy? - Nie mam już siły. Chcę sobie poleżeć... Eryk położył się obok niej. Palcami zaczął gładzić jej szyję. Znowu poczuła ten przyjemny dreszcz. Wyprężyła się mrużąc swoje piwne oczy. Potem jego palce ześlizły się niżej, na talię. Podciągnął lekko do góry biały golf. Poczuła gorące dłonie na brzuchu... i dreszcz. Potem zaczął zciągać z niej rajstopy. Powoli, ztrzymując się na biodrach, potem niżej, gładząc jej uda. Białe rajstopy upadły na czarno - niebieski dywan koło łóżka. Eryk pochylił się nad dziewczyną i pocałował. Leniwie rozchyliła usta. Była zmęczona. I jeszcze ta spokojna muzyka... Eryk znów podciągnął do góry jej golf. Wyciągnła ręce nad głowę i pozwoliła go zdjąć. Czuła się bardzo kobieca, piękna. Tak jak nigdy wcześniej. Znowu ten rozkoszny dreszcz... Leżała w samej bieliźnie. Eryk obejmował ją, przytulał, całował. Pomogła mu zdjąć jego dżinsy, t-shirta. Gładziła palcami jego plecy. W pewym momencie Eryk chwycił ją mocno i przekręcił się na plecy tak, że znalazła się na nim. Potem ona powoli podniosła się i usiadła obejmując udami jego biodra. On gonił ustami jej usta. W końcu oboje siedzieli objęci. Eryk przycisnął mocno Martę do siebie. W głowie dziewczyny znowu zaczęły wirować obrazy, cała sypialnia utrzymana kolorystycznie w ciemnych błękitach, rozmywała się w mieniącą się niebieskością plamę. Nawet kiedy miała zamknięte oczy wyobraźnia podsuwała jej kręcące się wkoło smugi - jak niezliczone błękitne serpentyny. I cały czas czuła to cudowne drżenie, które napinało jej ciało i wypełniało przyjemnym mrowieniem. Zorientowała się, że już nie siedzą na łóżku, tylko tańczą. Zresztą to nie było ważne. Wszystko przypominało jakiś nieziemski sen. Poczuła jak palce Eryka odpinają jej stanik. Spadł na wykładzinę. Eryk przykucnął na moment i wyprostował się w ten sposób, że Marta znalazła się na jego biodrach. Jej twarz znajdowała się nieco wyżej od jego. Eryk pochylił głowę i zaczął całować jej piersi. Dreszcz... Potem drugi... I jeszcze jeden... O Boże! Czy tak pięknie jest w raju? Te światła wkoło niej tak ciepłe... Czuła jak chłonie zewsząd nieskończoną energię. I im więcej tej energii, tym większa rozkosz niesiona falami drżenia. Teraz nawet te barwne plamy zaczęły drgać za każdym razem, kiedy jej ciało prężyło się kocio. Ta rozkosz powoli przechodziła w rwący ból, ale i ten niósł ze sobą coś, co chciała poznać, doświadczyć. Cały czas napełniała się wszechobecnym ciepłem, a ból coraz bardziej ją pochłaniał. To było tak nieziemskie. Jeszcze trochę tego ciepła... To nic, że boli. Ta energia rozsadzała ją. Na początku całe jej ciało zdawało się być rozrywane od wewnątrz uderzeniami bólu. Potem poczuła, jak wszystko zaczyna wędrować ku jej głowie - wszystkie te barwne obrazy, całe ciepło. Wyprężyła się z niewysłowionej rozkoszy i w nieziemskim bólu. Czuła jak jej czaszka jest od środka rozpychana olbrzymią ilością energii kosmosu. Słyszała niemalże trzask pękających jej własnych kości. Jeszcze tylko ułamek sekundy... Ekstaza... Był środek nocy. Przebijające się przez chmury słabe światło księżyca odbijało się od gładkiej powierzchni niewielkiego leśnego jeziorka. Na przeciwległym brzegu stała niewielka drewniana chatka. Właśnie zgasło światło w jej oknach. W trzcinach rosnących przy brzegu coś się poruszyło, jakby zniecierpliwione długim czekaniem. To coś ukryte w szuwarach obserwowało uważnie dom na przeciwległym brzegu. Pojawiła się tam sylwetka mężczyzny niosącego coś przed sobą. Wyglądało to jak ciało. To niemożliwe, ale wydawało się, że owo ciało niesione przez mężczyznę było niekompletne - jakby bez głowy. To pewnie przez tę ciemność... Eryk stanął nad brzegiem jeziorka. Na chwilę zapatrzył się w ciemną wodę, zdawał się wspominać przez moment jakieś dawne czasy. Jednak ciężar jaki trzymał na ręcach nie pozwalał mu na dłuższe rozmarzenie. Spojrzał ostatni raz na ciało Marty - piękne ciało. Benedykt nie mylił się. Nawet teraz, kiedy nie miała twarzy, włosów, kiedy jej głowa była tylko porozrzucanymi po dywanie w jego sypialni kawałkami kości i strzępami skóry - Marta wciąż była piękna. Eryk wrzucił ciało do czarnej wody jeziorka. Gładka senna powierzchnia na moment obudziła się ze snu i pomarszczyła falami. - Proszę siostro. To dla ciebie... * * * Dyskoteka właśnie się rozkręcała. Pod scianą stała dziewczyna - wysoka blondynka o ślicznej twarzy. Pokłuciła się znowu ze swoim chłopakiem. Pewnie jutro, jak zwykle, popszepraszają się nawzajem i będzie tak, jakby się nic nie stało, ale teraz bardzo chciała mu zrobić na złość. Nagle podszedł do niej jakiś mężczyzna. Był od niej sporo starszy - miał ciemne włosy, ciemną karnację. Był bardzo przystojny. Spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczami i zapytał: - Zatańczysz? Sloodge/Thefect 8 XI 1996