2 Studnia 6 Siedział na wilgotnym klepisku. W około niego wznosił się nieskończenie wysoki mur ceglany. Zadarł głowę do góry - nie było tam nic, tylko mur niknący w ciemności. Siedział wpatrując się w punkt niewiadomy, majaczący niewyraźnie za kurtyną mroku. Mógłby to być mały płomyczek zatopiony w komosie wrażeń, albo chłopiec bawiący się na dalekiej wydmie, którego z pewnością by zobaczył, gdyby nie ceglany horyzont kilka metrów przed nim - koniec świata. Gęsta lepka maź ciemności spływała z wysokości na dno. Zamknął oczy. Światło eksplodowało ogłuszjąc go i powalając na mokrą ziemię. Leżał przygnieciony ciężarem tego blasku. Wydawało się, że mur zamyka wszystkie słońca świata - wkoło była biel tak biała, że czyniła człowieka ślepym. A ponad nią wznosił się mur... A ponad wszystkim widniał mały oktągły wycinek nieba, na którym mknęły kłęby chmur gnane oszalałym wiatrem. Nie mógł tego widzieć, choć leżał na plecach, bo wszystko przesłaniało mu światło. Czuł jednak oderwane od wiatru lekkie podmuchy, które zabłąkały sie na dno jego świata. Zerwał się wtedy i z krzykiem nieludzkim, którego nikt nigdy nie mógł usłyszeć, wbiegł na pionową ścianę. Próbował biec do góry, po cegłach omszałych i śliskich od wilgoci, machając przy tym ręcami jak skrzydłami, odpychając się nimi od powietrza - byle tylko ku górze, byle bliżej wiatru i nieba, którego nawet nie widział. Może ze szczytu muru zobaczy wielką przestrzeń - zielone wzgórza albo piasek wydm i wodę falującą, nieprzebytą. Może nawet usłyszy jej szum, może trawa będzie szeleścić od wiatru... Spadał, machając rozpaczliwie ręcami, krzycząc do ostatniego obłoku znikającego właśnie ze skrawka nieba, którego nie mógł zobaczyć. Leżał na mokrej ziemi wpatrzony w nieprzeniknioną ciemność ponad nim, w której nikły ceglane mury. Co jest tam wysoko? Może następne dno, na którym leży inny człowiek, niewiedząc, że jest ktoś niżej od niego. A może mury kończą się i wszędzie poza nimi jest przestrzeń, której nie można ogarnąć wzrokiem i rozumem. Może gdzieś tam wysoko jest bóg... Może spogląda czasami jednym okiem do tej ceglanej rury, żeby sprawdzić co robi człowiek na jej dnie? Gdyby teraz na niego spojrzał, to zachichotałby cicho. Skoczył do góry podnosząc ręce i zaciskając pięści. Krzyczał coś niezrozumiałego, a oślepiające światło wlewało się do ust i dławiło. Dusił się od tej wszechobecnej bieli pojawiającej się znikąd i krzyczał, bełkotał bluźnierstwa. Potem podbiegł do muru i kopał w niego z całej rozpaczliwej siły. Jeśliby mógł skruszyć jedną tylko cegłę, obruszyć ją nieznacznie... Krzyczał i płakał. Kopał i tłukł pięściami. Krew pojwiła się na obdartych nogach i dłoniach. Bił wciąż w szale bezsilnym. Spóchnięte ręce stały się jednak ciężkie, nogi - słabe. Opadł wycieńczony na klepisko. Oparł się o mur, który stał wciąż tak samo, niewzruszony jego gniewem. Mrok był jak narkotyk. Otępiał go i obezwładniał. Kiedy rozglądał się pijanym wzrokiem, wydawało mu się, że w ciemności zarysowywuje się sylwetka człowieka. Przyjrzał się z uwagą... Pod ścianą naprzeciw niego, nieco na lewo, stała dziewczyna. Widział ją jako czarną plamę. Miała chyba długie włosy spływające swobodnie na drobne ramiona. Nieduże piersi kołysały się, unosiły i opadały wraz z oddechem. Gdy podniosła ręce do góry, jakby się przeciągała, biodra przechyliły się lekko. Podniósł się z ziemi powoli, bojąc się, by nie spłoszyć tego sennego obrazu. Podszedł do niej ostrożnie, nie wywołując najmniejszego ruchu powietrza, by nie rozwiać omamu. Nie wierzył w tę dziewczynę - nawet kiedy dotknął jej twarzy, potem muskając szyję przejechał palcami do piersi, zatrzymując się na sutku, by po chwili gładzić zgrabny brzuszek. Położył rękę na jej talii, przyciągnął do siebie. Ona zarzuciła mu ręce na szyję. Gdzieś zza muru dobiegał szelest niezwykły, nie mogący znaleźć swego miejsca w tym walcowatym świecie ciszy. Mężczyzna objął dziewczynę, wtulił się w nią jak dziecko... Zaczęli tańczyć. Kołysali delikatnie biodrami i obracali się wolno. Oślepiający blask. Mężczyzna stoi. Wygląda jakby coś obejmował. Nikogo poza nim tu nie ma. Choć szelest był ledwo słyszalny, w ciemności zdawał się nabierać wyrazistości. Mężczyzna obejmował czule dziewczynę, która pojawiła się znikąd... jak anioł. Pachniała dziwnie. Tak... tak słodko. Jakby leżała przed chwilą na białym dywanie hiacyntów. Nie wiedział jak pachną hiacynty, ale gdyby wiedział, to właśnie tak określiłby ten zapach. Blask. Mężczyzna nieruchomy z ręcami wyciągniętymi przed siebie, jakby coś obejmował. Jest sam. Zamknął oczy... Niech taka będzie wieczność. Gdyby nie było na tym świecie końca, jak wspaniale by czuł się człowiek. Wino jednak ma swój koniec i pozostaje po nim tylko butelka. Ma swój koniec muzyka i taniec. Są też mury ceglane - koniec świata. Usiadł na zimnej mokrej ziemi. Szelest ucichł, dziewczyna zniknęła. Koło niego leżała pusta butelka. Wziął ją do ręki i podniósł do twarzy. Obejrzał bardzo dokładnie. Potem, ze wszystkich sił, rzucił nią o mur. W białym świetle okruszyny zielonkawego szkła skrzyły się wisząc w powietrzu. Mężczyzna stał nieruchomo z zadartą do góry głową. Rozłożył szeroko ramiona. Krzyczał. Mrok wciąż wypełniał całą jego przestrzeń. Stał ze spuszczoną głową, jakby zwstydzony. Czasami podnosił nieśmiało wzrok i spoglądał przed siebię. Potem znów wbijał spojrzenie w klepisko. Po chwili obrócił się i odszedł w kierunku ceglanej ściany. Zniknął w dziurze ziejącej czernią i chłodem. 1 sloodge/thefect 29 VI '97