"Nocne Łowy" Hiszpania XVw. AD.1478 Na ulicach było już pusto. Zmrok zapadł dwie godziny temu. W nocnej ciszy pośród szumu wiatru słychać było kroki. Miquel po spotkaniu z przyjaciółmi w gospodzie wracał do domu. Właśnie skręcił w ciemną uliczkę, gdy nagle usłyszał jakiś szmer... Szybko wyszarpnął zza pasa nóż, i uważnie rozejrzał się dookoła. - Chyba za dużo piwa - pomyślał, schował nóż i odważnie ruszył przed siebie. Nagle poczuł przeszywający ból w plecach. Upadł. Jedyne co widział to brukowana uliczka, coraz bardziej zachodząca mgłą. Później już nic, tylko ciemność... * * * - To już trzeci raz w tym tygodniu, do cholery co to może być? - Spokojnie Ojcze, dziś rano wysłałem list do inkwizytora z Saragossy - odpowiedział sędziwy mnich. Rozmowa toczyła się w małym pokoiku z jednym oknem wychodzącym na klasztorną winnicę. - A widziałeś co z niego zostało. Rodzice są w szoku! - Wiem Ojcze i w pełni to rozumiem, jak bym zobaczył własnego syna z dziurą na wylot w brzuchu, bez serca, bez wnętrzności! - Dobrze, wystarczy Dominiku bo zaraz zwymiotuję! - Tak jak karczmarz Jose jak zobaczył Miquela, a raczej to, co z niego zostało rzygał prawie kwadrans, później zemdlał. - Wystarczy, to przechodzi ludzkie pojęcie, takie spokojne miejsce aż tu nagle w jednym tygodniu coś lub ktoś masakruje mieszkańców. No dobrze, koniec opowieści trzeba jeszcze przygotować pogrzeb, nie trać czasu, bo do ceremoni niewiele go zostało. - Dobrze Ojcze Ksawier. * * * Było już po północy. Z okna na wieży biło stłumione światło. Zamek był opuszczony od ponad stu lat. W komnacie siedział człowiek, a raczej tak wyglądał. Za zdobionym biurkiem siedział młody mężczyzna, śniadej cery, wszystko było by normalne prócz kłów podnoszących sine wargi. Ubrany był w czarny płaszcz, haftowaną białą koszulę i skórzane spodnie. Wampir był pogrążony w rozmyślaniach nad wiekowym woluminem, oprawionym w skórę lepiej nie wiedzieć z czego (a raczej z kogo). Przerzucał pożółkłe kartki mrucząc niezrozumiałe słowa. Nagle zza okna usłyszał donośne wycie... Wstał. Zamknął oczy, zrzucił płaszcz, wyprostował ręce... Poczuł jak skóra porasta mu sierścią, palce dziwnie się wydłużają, twarz zmienia kształt... Był już gotowy. Rozpostarł skrzydła zatrzepotał i wyleciał z wieży. W świetle księżyca można było dostrzec sylwetkę gigantycznego nietoperza bezszelestnie szybującego w dół wieży. Zleciał na dziedziniec. Przy nim stała kobieta, jedyne czym różniła się od innych to srebrna sierść pokrywająca ciało, wilczy ogon, długie pazury i kły osadzone w zmysłowej wilczo-kobiecej głowie. - Witaj kochana - powiedział i objął ją czule. - Witaj kochany - odpowiedziała. - Czas rozpocząć kolejną wspólną noc...Śpieszmy się, bo do świtu tylko kilka godzin. - Kilka krótkich wspólnych godzin - poprawiła go kobieta. Ruszyli przez zwodzony most. Ona biegnąc jako wilk, on szybując jako nietoperz. * * * - Jest odpowiedź! Ojcze Ksawier, jest odpowiedź! - Co? Gdzie? A odpowiedź, dawaj ją szybko na miłość boską! Wyskakując z łóżka w nocnej koszuli Ksawier wyrwał zakonnikowi zapieczętownany list. Stojąc wyrwany ze snu czytał upragnione słowa, słowa w których pokładał swoje nadzieje na uwolnienie miasteczka od rzezi jaka miała miejsce już od miesiąca. Dwanaście osób zginęło rozszarpanych na strzępy. Ich ciała zostały pozbawione eliksiru życia - krwi. - Zwariował! On chyba zwariował! Pisze że trzeba powołać straż pilnującą miasteczka, bo w dzisiejszych czasach maruderów nie brakuje! - Spokojnie Ojcze - próbował uspokoić go mnich, gdy w pewnej chwili sześćdziesięcioletni zakonnik trzasnął go pięścią w twarz. Młody mnich odleciał do tyłu, pociemniało mu w oczach, na ustach poczuł metaliczny smak krwi. - O boże! Przepraszam Leon, nie chciałem! To przez ten koszmar, nikt wieczorem nie może wyść z domu bo zaraz ginie rozerwany na strzępy. - Wiem Ojcze, obowiązkiem naszym jest wybaczać i jako sługa boży to robię, ale ostatnio coraz częściej tracisz panowanie nad sobą. Idę do swoich zajęć - wyszed pospiesznie, ocierając krew z ust. - Muszę załatwić to sam, potrzebuję spokoju i ciszy - mówił sam do siebie. Po chwili Ojciec Ksawier udał się do klasztornej kaplicy. * * * - Felipe! Felipe! - Tu jestem, za dużym regałem. - Przynieś mi do celi akty urodzin, zgonów, oraz księgę rodową Cassalów. - Już się robi Ojcze Ksawier. Odpowiedział młody mnich, wychylając się zza wielkiej półki pełnej starych ksiąg. Podrapał się w głowę, potarł nos palcem i ruszył w stronę niewielkiego regału. - To napewno gdzieś tu... O! Jest! - Co już znalazłeś? - zapytał zdziwiony zakonnik. - Pamiętaj przynieś je zaraz do mojej celi. - Dobrze, według waszej woli, zaraz przyniosę - odpowiedział Felipe i podążył w stronę innej półki. Ksawier wyszedł z biblioteki i udał się do swojej celi na piętrze. * * * W obszernej sali klasztornej właśnie odbywała się wieczerza. Za długim stołem siedzieli wszyscy zakonnicy. Na końcu, na ozdobnym krześle siedział Ojciec Ksawier. Kolacja miała się ku końcowi. Na półmiskach zostały tylko resztki. Najedzeni mnisi leniwie popijali wino po ciężkim dniu pracy. - Fabrizzio! - Tak Ojcze? - Na jutro wieczór przyniesiesz mi kuszę i tuzin bełtów ze srebrnymi grotami - mówiąc to, stary mnich podał mu sakwę pełną pieniędzy. - Ale Ojcze, po co ci... - Zamilcz! Na jutrzejszy wieczór kusza musi być u mnie,i ani słowa więcej... Niech to zostanie naszą tajemnicą... Gwałtownie wstał i skierował się do wyjścia. Na twarzy malowało się tajemnicze zadowolenie, podniecenie szaleńca i psychopaty. Wychodząc trzasnął drzwiami i skierował się do swej celi. * * * - Nicos, kochany czy my będziemy już tak zawsze...? - Niestety, ale cieszmy się, nic nas nie dzieli prócz dnia, nasza miłość nie ma końca - objął ją i czule pocałował. - Już nic nas nie rozdzieli. Jako ludzie musieliśmy kryć nasze uczucia teraz mamy siebie na wieki. - Zaczyna świtać, muszę wracać do wioski. Będę tu zaraz po zmroku, jak zawsze. Pocałowali się. Ona wybiegła na dziedziniec. Nicos schował się w ciemni korytarza śledząc wzrokiem swoją ukochaną. Powoli oddalała się. Pierwsze promienie objęły sylwetkę oddalającej się kobiety-wilczycy. Zatrzymała się sierść powoli zanikała, twarz zmieniała kształty, ogon znikł. Po chwili z dziedzińca w stronę wioski szła piękna, młoda kobieta. Nicos schodził powoli do podziemnej krypty. Gdy znalazł się na dole podniósł wieko starej trumny i wygodnie ułożył się do snu. * * * Spał spokojnie, nagle ze snu wyrwało go pukanie do drzwi. - Kto tam do diabła! - To ja Fabrizzio, mam o co prosiłeś Ojcze Ksawier. - No, dobra robota, dawaj i zmykaj do zajęć. Drzwi się otworzyły. Fabrizzio podał worek i wyszedł bez słowa. Stary mnich otworzył worek i wyciągnął piękną, zdobioną kuszę oraz zawinięte w cielęcą skórę bełty ze srebrnymi grotami. Napiął kuszę i położył ją na łóżku. Rozwinął skórę i wyciągnął jeden bełt, dokładnie obejrzał srebrny grot i przejechał nim po opuszce palca. Po chwili z palca popłynęła szkarłatna stróżka. W jego oczach pojawił się dziwny błysk. Uśmiechnął się i powiedział drżącym z podniece- nia głosem: - Dzisiejszej nocy policzymy się hrabio Nicos! - Ksawier ryknął szaleńczym śmiechem. Po chwili wstał, zapakował kuszę i bełty do worka, ubrał czarną szatę włożył na szyję łańcuch ze srebrnym krzyżem i wyszedł. Zapadał zmrok. Ojciec Ksawier ruszył odważnie w kierunku opuszczonego zamku... * * * Leon zapukał do drzwi Ojca Ksawiera. Nikt nie odpowiadał. Cisza... Szarpnął za klamkę, drzwi otworzyły się skrzypiąc. W celi było ciemno. Mnich zapalił świecę i rozejrzał się po pokoju. Na łóżku leżała gruba księga, ze środka wystawała rękojeść sztyletu. Powoli podszedł i otworzył księgę w miejscu zaznaczonym przez ostrze. - Cóż Ojciec Ksawier czytuje? Zapytał sam siebie, i przeczytał tytuł rozdziału - Ród Cassalów? Czego on tam szukał? - powiedział Leon, usiadł na łóżku i z zzaciekawieniem zaczął czytać historię szlacheckiego rodu - dawnych właścicieli zamku koło wioski. * * * - Bracie Felipe! Chodź szybko! - Już idę, co się dzieje Leon? - Później ci wytłumaczę, szkoda czasu. Chodź, prędzej! Wybiegli z klasztoru. - Chodź, musimy pojechać konno bo nie zdążymy! - Na co? - zapytał wciąż zdziwio- ny Felipe. - Mówiłem ci później, teraz chodź do stajni - powiedział Leon. Szybkim krokiem mnisi skierowali się w stronę klasztornej stajni. Po chwili byli już za murami miasteczka, niesieni przez szybkie konie. - Właściwie to gdzie my jedziemy? - Do zamku Cassalów. Ojciec Ksa- wier jest chory, on zwariował. - Jak to? To jakieś brednie! - Posłuchaj mnie. W związku z ostatnimi morderstwami Ksawier wysłał list do Inkwizytora Suliocciego. W odpowiedzi dostał wskazówki jak pozbyć się morderców z miasteczka. Z biblioteki klasztornej wziął historię rodu Cassalów. Nie uwierzysz co się stało sto lat temu w murach tego zamku. Otóż hrabia Nicos zakochał się we własnej kuzynce Marii Maracatto, oboje uciekli i za trzy miesiące wrócili jako małżeństwo. Widząc to matka Marii rzuciła na nich przekleństwo, i przy pomocy przekupionych strażników zgładziła oboje. Ciała złożyła do zamkowej krypty. Później uświadomiła sobie jakie będą następstwa jej czynu i wyjechała do Włoch. Szalona kobieta wypowiadając przeklęte słowa gdy umierali skusiła moce piekielne do działania. O ile prawdą jest to, co tam pisze oni żyją! Żyją po śmierci! Zaś szalony Ojciec Ksawier chce ich zabić. Jako sługa boży nie będę przyglądał się śmierci niewinnych ludzi, z narażeniem życia będę ich bronił, czymkolwiek teraz są. - Ciekawa historia, ale zamek już niedaleko. Za chwilę dowiemy się czy to prawda. Na naukach w Saragossie wiele słyszałem o czarownicach, urokach czy wampirach, ale wydawało mi się to tylko fantazją. - Czas pokaże czy to rzeczywiście fantazja czy prawda. * * * Nicos usłyszał wycie. Szybko zszedł po schodach i wyszedł na dziedziniec gdzie czekała jego ukochana. - Witaj Mario! - Witaj najdroższy, nie mogłam się doczekać. Przytulili się i stali tak przez dłuższą chwilę czule patrząc sobie w oczy. Nie ważny był wygląd, to że była noc, ważne było to, że byli razem. Nagle nocną ciszę przerwał syk bełtu mknącego z zawrotną szybkością. - Aghrrr! - krzyknęła kobieta. Odsunęła się od Nicosa, z szyi wystawał jej kawałek bełtu ze srebrnym grotem. Krew obryzgała wampira. Maria osunęła się na kolana. - Nieee! - krzyknął zrozpaczony Nicos. Uklęknął na ziemi i wziął w objęcia martwe ciało, które powoli przybierało ludzką postać, postać pięknej, młodej kobiety. - Teraz twoja kolej hrabio Nicos! Krzyknęła postać w brami - Przygotuj się na spotkanie z diabłem! Ojciec Ksawier powoli zbliżał sie w kirunku mężczyzny trzymającego w objęciach martwą kobietę. Kusza była wymierzona prosto w ciało wampira. Mnich zbliżył się na odległość dziesięciu kroków. Nicos nie wiedział co ma robić, był sparaliżowany, czuł że stojący przed nim człowiek na zawsze odebrał mu ukochaną, pozbawił go największego uczucia - miłości. - Wybiła twoja godzina - powiedział mnich. W jego głosie słychać było podniecenie. Oczy złowrogo zabłysnęły, podniósł kuszę celując prosto w głowę Nicosa. Od strony bramy wyraźnie dał się słyszeć tętent końskich kopyt. Na dziedziniec galopem wjechali dwaj mnisi. Ksawier nic nie słyszał. W głowie pulsowało mu tylko jedno słówo "śmierć". - Nie! - krzyknął Felipe, zbliżając się do Ksawiera, który gwałtownie odwrócił się w jego stronę. Młody mnich ściągnął wodze, koń zatrzymał się. Ksawier zwrócił się w stronę wampira z wycelowaną kuszą. Nicos podniósł rękę w kirunku mnicha, poruszając palcami szeptał niezrozumiałe słowa. Z jego palców strzeliła błyskawica kierująca się prosto w głowę mnicha. Oszałamiający błysk... Po chwili Felipe i Leon odzyskali wzrok, w miejscu gdzie klęczał wampir nie było nikogo. Na ziemi leżał Ojciec Ksawier (o ile można to było tak nazwać). W miejscu gdzie powinna znajdować się głowa leżały strzępy skóry i kości zmieszane z rozbryzganą mieszanką mózgu i krwi. Widok był straszny, głowa wyglądała jak rozbity dojrzały melon. Felipe odwrócił wzrok. - Ksawier zasłużył na to, nam udało się uratować jedynie hrabiego. - Chodźmy już - powiedział Leon. - Stójcie - usłyszeli dziwny głos - Przenocujecie tutaj. Rano, gdy się obudzicie wsypiecie do tej szkatuły szary piach, znajdziecie go na dziedzińcu - wampir podał zdobioną skrzynkę Leonowi, odwrócił się i wszedł do zamku. - Wypełńmy jego wolę - powiedział Leon. - Ale gdzie będziemy spać? - spytał Felipe. - Noc jest ciepła, więc tutaj. Podeszli do koni, przywiązali je do krat okiennych i usiedli na ziemi opierając się o nagrzany mur. * * * Felipe powoli otworzył oczy, słońce już prawie wzeszło. Na dziedzińcu stał Nikos, trzymając na rękach martwą Marię. Jego czarny płaszcz powiewał unuszony przez wiatr. Wreszcie słońce pojawiło się. Pierwsze promienie objęły postać Nicosa. Skóra mężczyzny zaczęła na- bierać szarego koloru. Po chwili sylwetka Nicosa z Marią zawaliła się jak burzony zamek z piasku. Na dziedzińcu w kupie szarego piachu mnisi znaleźli czarny płaszcz, koszulę, suknię i strzałę ze srebrnym grotem. Włożyli szczątki obojga do skrzynki i zakopali ją na dziedzińcu. Odtąd Nicos i Maria byli razem już na zawsze... Marcin 'Sharky' Smoła Tarnów 96.X.