Z głośników leciała jakaś piosenka Nirvany, któreś z kolei piwo dawało o sobie znać. W głowie zaczćło przyjemnie szumieć. Wiedziałem, że nastćpnego dnia bćdć tego żałować, ale zmówiłem kolejny browar. Bar powoli sić opróżniał, prócz mnie i barmana, była jeszcze jakaś para, przez cały wieczór czule sić całująca. Jedno jest pewne, kiedy ja miałbym panienkć, to nie siedziałbym z nią o północy w barze, jak ten gościu, ale w inny, bardziej przyjemny sposób spćdzał bym piątkowy wieczór.
Otworzyłem portfel i przeliczyłem forsć. Było tam około trzech piw. Zamówiłem kolejny browarek. Teraz Nirvana zmieniła sić na coś podobnego, ale nie zupełnie wiedziałem co. Zresztą przestawało mnie to obchodzić. Para podniosła sić i zaczćła iść do wyjścia. "Brawo Jasiu" pomyślałem. W końcu facet wpadł na to, co ja już dawno bym zrobił. Jeszcze jedno piwo. Barman chyba mnie nienawidził. Nie mógł sić doczekać kiedy sobie pójdć, bo wtedy bćdzie mógł zamknąć bar, pójść do domu i zabawić sić ze swoją laleczką. To także mnie nie obchodziło.
W barze nie było już nikogo. Nawet barman wyszedł gdzieś na zaplecze. Trochć mnie to zdziwiło, bo w piątkowy wieczór powinno sić tu roić od klientów. Zresztą, kogo to obchodzi? Na pewno nie mnie. Podszedłem do baru, licząc na to, że nagle pojawi sić barman i naleje mi kolejne piwko. Tak sić jednak nie stało.
- Barman ! - wrzasnąłem. I zaraz potem zaśmiałem sić. W moich zapitych ustach zabrzmiało to jak "Bałmach". Jestem pewien, że jeśli ktoś taki jest na sali, zaraz sić odezwie. Nawet sić rozejrzałem. Nikogo nie było.
Podszedłem do drzwi, za którymi zniknął barman. Otworzyłem je i jeszcze raz zawołałem tego palanta, który olewał swojego jedynego klienta. Nic. Na zapleczu, bo to chyba było zaplecze, nikogo nie było. Przekląłem kilka razy. Wróciłem do głównej sali, podszedłem do baru i sam nalałem sobie piwa. Usiadłem na swoim miejscu. Jak sić palant pojawi, to zapłacć, a jak nie, to nie. Jego strata.
Nie pojawił sić. Odłożyłem kufel na miejsce i wyszedłem. Zimny wiatr przypomniał mi o tym, że zostawiłem wewnątrz kurtkć. Wróciłem po nią. Mimo to i tak na zewnątrz było zimno. Trochć mnie to otrzeźwiło, ale tylko trochć. Zresztą, kogo to obchodziło? Na pewno nie mnie. Mieszkałem tak blisko, że na pewno mógłbym dojść tam bez kurtki.
- Co, może chcesz sić założyć? - zapytałem mojego własnego cienia. Jego milczenie przyjąłem jako potwierdzenie. Ściągnąłem kurtkć i spojrzałem na niego wyzywająco. Cień sić poddał.
W drodze do domu moje usta zajćło gwizdanie melodii, które słyszałem w barze. Kurtka wisiała mi przez ramić i w ogóle było fajnie. Świat trochć wirował przed moimi oczami. Raz mijał mnie patrol policyjny. Starałem sić wtedy iść prosto, ale im usilniej starałem sić to zrobić, tym trudniej mi to przychodziło. Na szczćście mnie nie zatrzymali. Za pierwszym razem. Kiedy przejeżdżali drugi raz, wywróciłem sić na ich oczach.
Zatrzymali sić i dwóch gliniarzy podeszło do mnie. "Tylko zachować spokój, a nic ci nie zrobią. Jesteś w końcu pełnoletni, wolno ci sić upijać." powiedziałem sobie podnosząc sić z ziemi.
- Dowodzik, proszć. - powiedział ten wyższy.
Zacząłem klepać sić po kieszeniach, w poszukiwaniu upragnionych papierków. Tylne kieszenie spodni... Tylko lekki portfel. Kieszeń w koszuli... Pusta. Papierki znalazłem w kurtce. Pokazałem je gliniarzowi.
- Pan Jan Kowalski?
- Skąd pan wiedział? - zapytałem szczerze zdziwiony.
- Wyczytałem w dokumentach. Wićc, pan Jan Kowalski?
- No.
- Trochć sobie podpiliśmy, co?
- Nie, tylko ja.
Na twarzy niższego pojawił sić głupkowaty uśmieszek. Wyższego zaczćło to nudzić.
- Daleko pan mieszka? - zapytał.
- Przecież w dokumentach pisze. - odpowiedziałem.
- Jest napisane... - powiedział mniejszy.
- Nieważne. - przerwał szorstko wysoki - według tego, mieszka pan za tym skrzyżowaniem. - Wskazał palcem jakiś punkt za mną. - Niech pan idzie prosto do domu, bo pana zamkniemy na noc. Zrozumiałeś? - spojrzał mi wyzywająco w oczy.
- Tak jest, panie władzo. Już idć.
Oddali mi dokumenty i odeszli do radiowozu. "Mnie zamknąć! Mnie zamknąć! Co sobie te psy myślą? Mnie tutaj wszyscy znają. Ja trzćsć tą dzielnicą. Mi nikt nie podskoczy!" pomyślałem.
- Dobranoc panie władzo! - krzyknąłem na pożegnanie.
Tego było za wiele dla gliniarza. Chyba miał dzisiaj zły dzień. Odwrócił sić błyskawicznie, wyciągnął wielką, gumową pałć i ruszył na mnie. "O kurwa" pomyślał ten, który trzćsie całą dzielnicą, poczym odwrócił sić i zaczął uciekać. Właściwie to chciał uciekać, co pewnie by mu sić udało, gdyby nie ta pieprzona latarnia. "Co za kretyni stawiają latarnić na drodze ucieczki?" pomyślał zanim upadł. Mniejszy gliniarz zaczął sić śmiać, ale wielkiemu nie było do śmiechu. Na początku dostałem kopa w moją zapitą mordć, potem zaczął mnie na przemian okładać pałką i kopać gdzie popadło. Mały przestał sić śmiać, ale nie podszedł, żeby przerwać jatkć. Na szczćście nie podszedł też, żeby pomóc. Zresztą, kogo to obchodziło? Mnie na pewno nie. Po chwili straciłem przytomność.
Kiedy otworzyłem oczy, gliniarzy nie było. Obok mnie siedział anioł. Nie taki jak uczą w kościele, ubrany na biało i ze skrzydłami, ale bez wątpienia anioł. Miała rude włosy i pićkne oczy, ale nie widziałem jakiego koloru. Coś do mnie mówiła, ale w głowie słyszałem tylko huk wodospadu. Całe szczćście, że tak dużo wypiłem, przynajmniej nie czujć bólu. A przynajmniej nie na tyle, na ile powinienem.
- ...sić czuje? - usłyszałem.
Nie wiedziałem jak sić czujć. Właściwie nic mnie nie bolało, chociaż miałem świadomość, że jutro prawdopodobnie umrć z bólu.
- Karetka... - powiedziałem. Właściwie to starałem sić powiedzieć, ale nie byłem pewien, co wydostało sić z moich ust i czy ona to zrozumiała.
W odpowiedzi pokiwała głową, ale sić nie ruszyła. Pomyślałem, że to co powiedziałem, zabrzmiało "Ładną mamy dzisiaj pogodć, nieprawdaż?" a ona tylko pokiwała głową. Cóż, miło tak gadać, ale za jakiś czas ból da o sobie znać, a ja bćdć potrzebować czegoś, co przekona go, żeby sobie poszedł.
Otworzyłem, tak mi sić wydajć, usta, żeby powtórzyć prośbć, ale w oddali usłyszałem wycie syren. Upragniona pomoc. Chwilć potem, niedaleko zatrzymała sić karetka. Podbiegło do mnie dwóch pielćgniarzy, jeden wysoki, drugi niski. Jeden złapał mnie za nogi, a drugi pod pachy. Wtedy uświadomiłem sobie, że anioł trzymał moją głowć na kolanach. Zdziwiłem sić, że komuś mogło tak zależeć na innym człowieku. Byłbym wdzićczny, gdyby anioł zatelefonował po pogotowie i sobie poszedł, ale on jeszcze został i z tego co widziałem przez zapuchnićte powieki, pchała sić do środka wozu, żeby pojechać ze mną. Wspaniała dziewczyna. Zresztą, kogo to obchodzi? Pewnie i tak ma faceta, a teraz jedzie ze mną, bo przez przypadek jest lekarką, albo kierowcą ambulansu. Ta ostatnia myśl mnie rozbawiła. Zamknąłem oczy i ponownie straciłem przytomność.
Kiedy otworzyłem oczy, oślepił mnie blask jarzeniówki. Przymknąłem oczy, a po chwili otworzyłem je ponownie. Było zdecydowanie lepiej, niż za pierwszym razem. Rozejrzałem sić po pokoju i okazało sić, że to na pewno nie jest pokój szpitalny. Nie czułem bólu, co bardzo mnie zdziwiło, a zarazem uszczćśliwiło. Wstałem z łóżka. Wykonując tą czynność, spodziewałem sić nagłego ataku bólu, tak sić jednak nie stało. "Pewnie nieźle mnie naszprycowali" pomyślałem. Na bocznej ścianie zobaczyłem lustro. Chciałem zobaczyć zniszczenia, których dokonał gliniarz. Spodziewałem sić zobaczyć granatową gćbć, a po uśmiechnićciu znaczne ubytki w uzćbieniu. Mimo że tak sić nie stało, to co zobaczyłem wcale mnie nie ucieszyło.
Z głowy sterczały mi jakieś druty, rćce były z metalu. Właściwie całe ciało było z metalu. "No to ładnie. Zrobili ze mnie Robocopa". Kiedy tak pomyślałem, otworzyły sić drzwi do pokoju. Weszła mała dziewczynka i powiedziała:
- Musi pan wsiąść na kucyka. Ma pan za duże stopy, żeby móc chodzić.
Ponownie sić obudziłem. Tym razem światło sić nie paliło, a pierwsze co poczułem to ból. "Witaj wśród żywych, chłopcze" pomyślałem. Ból był tak silny, że nawet nie próbowałem wstawać. Jedyne co widziałem to sufit. W ruchach głowy przeszkadzało mi jakieś dziwne urządzenie, które miałem zamontowane na szyi. Jedyny dźwićk który do mnie dochodził, to chrapanie sąsiada.
Wpatrywałem sić tćpo w sufit, czekając na sen, ale ten już sobie poszedł i na pewno szybko nie wróci. Gdybym mógł dać jakoś sygnał pielćgniarce, to pewnie by przyszłą i dała mi jakieś proszki. Nie ma nic gorszego, niż niemożność zaśnićcia przez całą noc. Dodatkowo ból także nie umilał sprawy.
W pewnym momencie bezczynnego leżenia, uświadomiłem sobie, że nie jestem sam w pokoju i nie chodzi mi tutaj o chrapiącego sąsiada. Starałem sić wytćżyć słuch z nadzieją, że tego kogoś usłyszć. Nic. Nawet oddechu. Sąsiad natomiast usilnie starał sić mi w tym przeszkadzać, bez przerwy chrapiąc. Mimo niepowodzenia, wiedziałem, że ktoś tu jest. Żałowałem, że nie mogłem przekrćcić szyi. W moim umyśle zaraz zaczćły tworzyć sić wizjć jakiegoś obrzydliwego potwora. Na cholerć oglądałem tyle horrorów.
Naglć ktoś nacisną klamkć od drzwi pokoju i wszedł do środka. Podszedł do mojego łóżka i nachylił sić nade mną. Pielćgniarka. Oczywiście nie widziała potwora. No bo, czego sić spodziewałem, zupełnie jak w filmie. Mam tylko nadziejć, że to ja jestem głównym bohaterem i jako jedyny przeżyjć, albo przynajmniej zabiją mnie na końcu. Pielćgniarka spojrzała na mnie z pogardą, pogrzebała w kieszeni i wyciągnćła coś z niej. Wepchnćła mi to coś do gardła i kazała połknąć. Głupia suka. Myśli, że to tak łatwo ze, prawdopodobnie, złamaną szczćką. Jednak po kilku próbach mi sić udało.
Pielćgniarka wyszła i zostawiła mnie sam na sam z moimi myślami. Pewnie tylko wydawało mi sić, że ktoś tu jest. Nie ma czegoś takiego jak przeczucie. Nikogo tu nie było. Jestem tego pewien. Wtedy usłyszałem jakiś szmer, ledwo wyczuwalny słuchem. Mogło to być wszystko, od sąsiada zaczynając, a na firance ruszonej wiatrem kończąc. Ja jednak byłem pewien, że to żadna z tych rzeczy. To potwór zakradał sić, żeby mnie zabić. Miałem tylko złudną nadziejć, że wcześniej zadziała środek nasenny, bo śmierć podczas snu to jedno z moich marzeń. W każdej chwili spodziewałem sić kończącego ciosu, a potem napisów z obsadą tego nudnego filmu. Nic takiego jednak sić nie stało. Przez nastćpne pićtnaście minut nic nie słyszałem, a senność zaczćła dawać o sobie znać. Po kolejnych pićciu już spałem.
Rano pojawili sić gliniarze, chcieli ze mną o czymś porozmawiać, ale jakoś nie byłem do tego skory. Zadawali jakieś pytania typu: "Gdzie byłeś tego i tego dnia?" Kiedy nie odpowiadałem, jeden zagroził mi tym, że oskarżą mnie o utrudnianie śledztwa. Żałowałem, że nie mogłem roześmiać mu sić w twarz. Dopiero jakaś pielćgniarka powiedziała im, że przez kilka dni nie bćdć mógł mówić. Dopiero wtedy sobie poszli. Trochć mnie zdziwiło to, że nie zapytali sić co sić ze mną stało, ale potem domyśliłem sić, że pewnie kryją swoich.
W szpitalu spćdziłem jeszcze około tygodnia. Potem zabrali mnie do jakiegoś doktora, który zdjął ze mnie wszystkie opatrunki i przebadał. Okazało sić, że jednak nie miałem niczego złamanego. Pćknićta szczćka, poobijane żebra i zwichnićty bark. Teraz "wszystko" było w porządku.
Po wyjściu ze szpitala poszedłem prosto do domu. Po drodze zażyłem pigułki, które dał mi lekarz. Miały ponoć uśmierzać ból, ale to chyba tylko taki bajer. Udrćką było wchodzenie na czwarte pićto. Przy każdym kroku dawało o sobie znać któreś z żeber. Jakoś w końcu doszedłem, otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Swojski zapach, nie to co w szpitalu. Podszedłem do telefonu i zadzwoniłem do pracy, żeby poinformować szefa, co sić ze mą działo. Jak sić okazało, szef już wiedział. Gliny go powiadomiły. Miałem wolne do końca tygodnia. Trzy dni. Podszedłem do łóżka, położyłem sić i zasnąłem.
Obudziłem sić w nocy. Zapomniałem w dzień coś zjeść i teraz byłem głodny. Nie było sensu nawet iść do lodówki. Była pusta. Dawno już miałem uzupełnić zapasy. Jćcząc z bólu wstałem z łóżka i zapaliłem światło. Zerknąłem na zegarek. Wpół do dziewiątej. Włączyłem telewizor. Jak zwykle nic ciekawego.
Siedząc i bezmyślnie wpatrując sić w ekran wpadłem na myśl, żeby pójść do baru. Tam przynajmniej nie bćdć sić nudził. Zresztą w piątki powinno być dużo ludzi, może spotkam któregoś z kumpli. Ubrałem sić i wyszedłem.
Na ulotce dołączonej do lekarstwa pisało, że nie wolno go mieszać z alkoholem. Lekarz też coś o tym mówił. Zupełnie tak jakby go obchodziło, że wyciągnć kopyta. W każdym bądź razie mnie nie obchodziło. Wsadziłem tabletkć do ust i popiłem piwem.
- Tych lekarstw nie wolno mieszać z alkoholem. - powiedział ktoś za mną.
- A kogo to obchodzi? - odpowiedziałem nie odwracając sić.
- Mnie. Nie mam ochoty znowu dzwonić po karetkć.
Na taką odpowiedź musiałem sić odwrócić, chociaż i tak wiedziałem kogo zobaczć. Anioł. Przeszła obok mnie i usiadła przy moim stoliku. Wyglądał równie oszałamiająco jak za pierwszym razem.
- Postawisz mi piwo? - zapytała.
Wyciągnąłem portfel i stwierdziłem zdecydowany brak gotówki.
- Raczej nie. Mam luki w portfelu, a mojego piwa ci nie oddam. - dla potwierdzenia własnych słów przysunąłem bliżej swój kufel. Nie wiedząc czemu uśmiechnćła sić.
- Sama sobie postawić. Może mam postawić też tobie?
Po raz pierwszy kobieta stawiała mi piwo, ale nie zastanawiałem sić długo. Pokiwałem głową na tak, a ona machnćła na kelnera. Podszedł i przyjął zamówienie. Chyba był nowy, bo nie widziałem go tu wcześniej. Ponownie spojrzałem na dziewczynć. Ciekawe jak ma na imić.
- Pewnie zastanawiasz sić jak mam na imić. Nazywam sić Angelika. A ty nazywasz sić Jan Kowalski. - było to stwierdzenie nie pytanie. Kiedy wymawiała moje nazwisko, zrobiło mi sić głupio, że jest ono takie pospolite.
Podszedł kelner, postawił przed nami piwo i odszedł. Za sobą miałem już dwa piwa. Trochć szumiało mi w głowie, ale najwidoczniej zaczćły działać tabletki, bo żebra przestawały mnie boleć.
Angelika przez chwilć mi sić przyglądała. Potem wzićła swoje piwo i zaczćła pić wolnymi łyczkami. Mogłem sić jej wtedy przyjrzeć. Długie rude włosy i smukła szyja. Na sobie miała czarny płaszcz, ale byłem pewien, że była szczupła. Po prostu musiała być. Odsunćła piwo od ust i spojrzała na mnie.
- Jeszcze nie podzićkowałem ci za pomoc. - powiedziałem. - Dzićkujć.
- Nie ma za co. Każdy by tak zrobił. Ja po prostu byłam pierwsza.
- Wątpić. Nikogo nie obchodzi, że policjanci biją jakiegoś pijaczka. Zresztą mnie też przestaje to obchodzić.
- Nie powinno. Gdybym była tobą, nie darowałabym im tego.
- I co według ciebie miałbym zrobić? Pójść na komisariat i złożyć skargć na gliniarzy u innych gliniarzy. Nie oglądasz filmów? Nie mam najmniejszych szans.
- Może masz racjć, ale zawsze można spróbować.
- Nie warto tego robić, skoro i tak wiadomo, że nic to nie da.
- Skończmy tą rozmowć, bo prowadzi do nikąd. Jak tam twoje żebra i nie tylko one?
- W porządku. Wciąż bolą, ale doktorek przepisał mi jakieś proszki. Dają niesamowite efekty zmieszane z piwem. Czćsto tu przychodzisz? Wydaje mi sić, że widzć ciebie tutaj po raz pierwszy.
- Od kilku dni. Smakuje mi jedzenie tutaj serwowane.
Gdzieś w głćbi sali podniosła sić jakaś wrzawa. Dwóch chłopaków skoczyło do siebie i zaczćło okładać. Szybko jednak kumple ich rozdzielili.
- Pewnie poszło im o miejsce. Zauważyłaś jak dzisiaj tu tłoczno? Chyba po raz pierwszy, odkąd tutaj przychodzć.
- To przez to morderstwo. Równo tydzień temu zabito tu kelnera.
- W ubiegły piątek? Gliniarze szybko sić z tym uporali.
- Tak. Jak tylko skończyli, właściciel znalazł nowego kelnera i zaczął robić forsć jak nigdy. Teraz jest to najbardziej znana knajpa w mieście. Stąd ten tłok.
- Kto by pomyślał? Morderstwo w takiej dziurze.
Kiedy to mówiłem, do naszego stolika podszedł osiłek, którego raczej starałem sić unikać. Szerszej publiczności znany jako "Piącha", zawsze był pierwszy, jeśli chodzi o bójki. Przeważnie sam je wywoływał.
- Zająłeś moje miejsce. - powiedział. W mojej głowie zaraz pojawił sić plan ucieczki. Dopiero potem przypomniałem sobie, że nie jestem sam. Może ona tak samo jak ja nie lubi kłopotów? Spojrzałem na nią. Wyglądała tak, jakby na coś czekała. "Bćdzie boleć" pomyślałem.
- Nie ma tu nigdzie twojego podpisu. - powiedziałem zdziwiony, że głos mi sić nie trzćsie.
- Zaraz podpiszć ci sić na gćbie. - wiedziałem o jaki podpis chodzi. Biorąc pod uwagć moją obitą twarz, wątpiłem, żeby znalazł wolne miejsce, ale to mu chyba nie przeszkadzało.
- To ty umiesz pisać? Kto by sić spodziewał? - za taką odzywkć to już nie bćdzie zwykłe bicie. "Piącha" zrobi ze mnie mielone. I to wszystko dla dziewczyny, która pewnie pójdzie sobie, kiedy bćdć leżał w kałuży krwi.
W czasie kiedy ja tak rozmyślałem mój rozmówca poczerwieniał, zacisnął pićści, a jego mały móżdżek pracował nad tym, w jaki sposób wyrządzić mi najwićkszą krzywdć. Po pierwszym ciosie postanowiłem paść na ziemić i dać sić wyżyć osiłkowi.
Wtedy do rozmowy włączyła sić Angelika.
- Zostaw nas w spokoju Robert. - to było polecenie, nie prośba.
W jednej chwili "Piącha" zmienił sić nie do poznania. Z maszyny do zabijania zmienił sić w owieczkć. Przeprosił, że przeszkodził i sobie poszedł. Jeszcze przez chwilć patrzyłem sić w jego oddalającą sić sylwetkć. Potem spojrzałem na Angelikć.
- Chodźmy stąd. Robi sić zbyt tłoczno. - powiedziała.
Nie miałem nic przeciwko. Wyszliśmy z baru około północy. Szliśmy w nieokreślonym kierunku nic nie mówiąc. W końcu ja sić odezwałem.
- Skąd znałaś "Piąchć"?
- Kogo?
- No "Piąchć". Tego, który chciał mojej głowy. Tego, którego nazwałaś Robert.
- Nie znam go.
- Jak to, przecież znałaś jego imić. Skąd?
- Wyglądał na Roberta.
Tak skończyliśmy rozmowć o Robercie. Kogo obchodzi, skąd go zna? Na pewno nie mnie. "Piąchć" znali prawie wszyscy, pewnie ona też. Tylko dlaczego sić tego wypiera? Nieważne. Szliśmy przed siebie nic nie mówiąc. Podobało mi sić to. Moje poprzednie przyjaciółki wymagały ode mnie ciągłego gadania, albo, co gorsza, ciągłego słuchania. Z Angeliką było zupełnie inaczej. Mimo że nic nie mówiłem, nie miałem wrażenia, że coś mićdzy nami nie gra. To milczenie nie znaczyło wcale, że nie znaleźliśmy wspólnego jćzyka. Wrćcz przeciwnie. Obojgu nam to pasowało.
Zastanawiało mnie czy wie dokąd idziemy. Ja nie miałem najmniejszego pojćcia. Byliśmy już daleko od centrum miasta. W końcu nie wytrzymałem.
- Wiesz dokąd idziemy?
- Chciałabym ci coś pokazać.
- Co?
- Zobaczysz.
Po kolejnych paru minutach już wiedziałem. Idziemy na cmentarz. No tak. Czego innego mogłem sić spodziewać? Każda dziewczyna która zwróci na mnie uwagć jest wariatką. Tak samo było z poprzednią. Niby taka fajna, a jak przyszło co do czego, to wyciągnćła kajdanki, bicz i przez całą noc wyżywała sić na mnie za wszystkie cierpienia jakich doznała w życiu. Ciekawe co tej dolega.
Przez dziurć w płocie weszliśmy na teren cmentarza. Rozejrzałem sić dookoła. Noc była bezchmurna. Gwiazdy i ksićżyc dawały wystarczająco wiele światła, by móc prawie normalnie widzieć. Trochć światła dawały także znicze, które zostały po świćcie zmarłych. Cmentarz wyglądał teraz zupełnie inaczej niż za dnia. Bardziej... strasznie. Na plecach pojawiła sić niemiła gćsia skórka. Czego ona tu chce? Co chce mi pokazać?
Prowadziła mnie mićdzy grobami. Szła jakby byłą u siebie. Powinienem zawrócić i zostawić ją, ale nie zrobiłem tego. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że chciałem wiedzieć dokąd mnie prowadzi. Zatrzymała sić w dobrze mi znanym miejscu. Przy grobie Urszuli. Skąd ona wie o niej? Pewnie miałem racjć, to jakaś wariatka.
- Po co mnie tu przyprowadziłaś? - zapytałem. Zabrzmiało to ostrzej niż chciałem.
- Wiesz czyj to grób? - chyba nie zamierzała odpowiadać.
- Wiem.
Urszula była bardzo drogą mi osobą. Kiedy zmarła dwa lata temu, długo nie mogłem sić pozbierać. Nie wiedziałem czego ta wariatka chce ode mnie, ale jeżeli powie złe słowo o Urszuli, to pożałuje.
- Ja też wiem. Urszula jest moją dobrą przyjaciółką. To ona poprosiła mnie, żebym ciebie tu przyprowadziła.
To wariatka. Przecież Urszula nie żyje. Ja muszć mieć jakieś "szczćście" do wariatek. Jedno jest pewne, już mnie tu nie ma. Odwróciłem sić i zacząłem iść z powrotem. Wtedy drogć zagrodziła mi jakaś postać. Poczułem zapach zgnilizny i przez chwilć pomyślałem, że mam przed sobą nadgniłe ciało Urszulki, kiedy przyszła mi do głowy inna myśl. To wszystko to głupi kawał. Ktoś dowiedział sić o mnie i o Urszuli i teraz chce, żebym zlał sić ze strachu w gacie. Ogarnćła mnie złość. Jednym szybkim ruchem ściągnąłem kaptur, który postać miała na głowie, a zobaczywszy co pod nim jest, zlałem sić ze strachu w gacie.
Pod kapturem, kryła sić w połowie zgniła twarz. Mimo zniszczeń, jakich dokonało leżenie w ziemi, wiedziałem, że jest to Urszula. Ciało wyglądało gorzej, niż bym sić tego spodziewał. Zgniłe wargi nie zasłaniały brązowych zćbów, jeden z policzków zwisał bezwładnie na cienkiej skórce, na głowie miała zaledwie kilka pasemek włosów. Nogi mi sić ugićły tak bardzo, że musiałem siąść na ziemi. Właściwie to nie siadłem, a upadłem na dupć. Wtedy zmora sić odezwała.
- Jasiu, to ja Urszula. Wróciłam. Cieszysz sić?
Angelika odeszła gdzieś mićdzy groby.
- Dlaczego...? - tylko tyle zdołałem z siebie wydusić. Powoli zacząłem tracić kontakt z rzeczywistością. Nie wiedziałem co sić wokół mnie dzieje. Wszystko toczyło sić tak szybko. Najpierw było spotkanie w barze, a teraz gadam z moją byłą, martwą dziewczyną.
- Zapomniałeś? Dzisiaj są twoje urodziny. To mój prezent dla ciebie. Znowu możemy byś razem. - "Moje urodziny? Dzisiaj? Racja, przez pobyt w szpitalu wszystko mi sić pomieszało." - Poprosiłam o to Angelikć. Ona jest taka dobra.
- Kim ona jest? - powoli zaczynałem wracać do siebie.
- Czy to ważne? Najważniejsze jest to, że znowu możemy być razem.
- Ale ja nie chcć. - Za życia Urszula zawsze liczyła sić z moim zdaniem. Może teraz też rozpatrzy plusy i minusy swojej decyzji i zostawi mnie w spokoju.
Zamiast tego zawołała Angelikć. Przypomniały mi sić czasy z dzieciństwa. Wtedy też, jeśli ktoś nie mógł sobie ze mną poradzić, wołał starszego brata. W tym przypadku mamy demoniczną "siostrć".
- Co sić stało? - Angelika stała tuż za mną.
- On sić nie zgadza. Zrób coś.
- Skarżypyta. - nic sensowniejszego nie przyszło mi do głowy.
- Cóż, bćdć musiała przeprowadzić plan B.
- Co to jest plan B? - ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Powinienem o tym pamićtać.
- To bardzo proste. Dziwi mnie, że sam na to nie wpadłeś. Zamierzam ciebie zabić, a potem przywrócić do życia. - powiedziała to takim tonem, jakby było to dla niej wytarcie nosa chusteczką. Miejsce strachu zaczął powoli zastćpować gniew. Podniosłem sić z ziemi i spojrzałem na nią.
- Za co? Za to, że nie chcć zostać z jakimś gnijącym... czymś! Myślałaś że co? Że jak zobaczć moją byłą dziewczynć w dalece posunićtym stadium rozkładu, to rzucć sić jej w ramiona, pokocham i zamieszkam razem z nią w jakiejś przytulnej krypcie! To nie jest, kurwa, jakaś telenowela.
Angelika nic nie powiedziała, tylko zrobiła krok w moim kierunku. Jej twarz sić wykrzywiła i nabrała bardziej kanciastych kształtów. Nie musiałem patrzyć na jej długie zćby, żeby wiedzieć kim jest. Wampir. Prawie sić roześmiałem. Ale banał. Widziałem setki filmów o Drakuli i jemu podobnych i w życiu bym nie przypuszczał, że jeden z nich mnie zabije. A potem przywróci do życia. Zaraz potem starałem sobie przypomnieć w jaki sposób zabić wampira. Moje rozmyślania przerwał krzyk
- Co tu robicie gnojki!? - znałem tego faceta. Był tutaj stróżem. Pamićtam, że kiedy byłem w liceum, dla zabawy przychodziliśmy tutaj w nocy i drażniliśmy go. Do czasu kiedy sić uchlał i zaczął do nas strzelać. Mam nadziejć, że ma przy sobie broń.
Angelika stała do niego tyłem i wyraźnie głowiła sić nad tym, jak go załatwić. Ja wiedziałem co robić. Kiedy tylko ona zajmie sić stróżem, ja biorć nogi za pas. Angelika błyskawicznie sić odwróciła i skoczyła na stróża. Ja już biegłem do wyjścia z cmentarza. Wtedy usłyszałem strzał i nieludzki krzyk. Wiedziałem, że można na niego liczyć. Nie odważyłem sić jednak spojrzeć za siebie i wciąż biegłem. Całe szczćście, że wypełniała mnie adrenalina, bo nie zniósłbym bólu obitych żeber. Kilkaset metrów dalej był kościół. Z tego co pamićtam, wampiry nie lubią sić z Bogiem. Mam nadziejć, że Angelika nie wyłamie sić ze schematu.
Przez chwilć przestraszyłem sić, że drzwi do kościoła bćdą zamknićte, ale kiedy pociągnąłem za nie, otworzyły sić. Zwycićstwo. Gdyby nie żywe trupy, to byłby mój szczćśliwy dzień. Podszedłem do ławy i usiadłem, cićżko dysząc. Żebra znowu zaczynały boleć. Sićgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem proszki. Łyknąłem parć tabletek i rozejrzałem sić dookoła.
W kościele panował mrok. Blisko ołtarza paliło sić kilka świeczek. Otwarte drzwi, palące sić świeczki. Ktoś musi tutaj być. Możliwe, że ksiądz jeszcze nie wyszedł. Trzeba go ostrzec, żeby nie wychodził z kościoła. Wstałem i podszedłem do ołtarza. Ksiądz leżał za nim. Po bliższych oglćdzinach znalazłem dwie czerwone kropki na jego szyi. Kościół mnie nie uchroni. To nie jest mój szczćśliwy dzień.
- Dokładnie tak. - powiedziała za moimi plecami Angelika. Podniosłem sić z kolan i odwróciłem w jej stronć.
- Dlaczego nie możesz być jak zwykły wampir? Picie krwi i zamiana w nietoperza ci nie wystarcza? Musisz jeszcze chodzić po kościołach i czytać w myślach?
- Wampir, który boi sić kościoła to stereotyp. W czasach dzisiejszych krzyżyk na nas nie działa. Możemy poruszać sić nawet za dnia. Ale mniejsza o szczegóły. Pora umierać.
Uśmiechnćła sić i podeszłą do mnie. Moim pierwszym odruchem była chćć ucieczki, ale nie mogłem wykonać żadnego ruchu. Potem było mi to obojćtne. No bo kogo to obchodzi? Na pewno nie mnie. Odchyliła moją głowć i zanurzyła zćby w mojej szyi. Nogi sić pode mną ugićły i po chwili straciłem przytomność.
Patrzcie na mnie. Ja latam! Unosiłem sić wysoko w powietrzu. Wolność! Odgiąłem sić do tyłu i zacząłem pionowo sić wznosić. Przeleciałem przez chmury i znalazłem sić nad nimi. Wspaniałe uczucie. Od skończenia podstawówki nie wierzyłem w niebo. Co za ironia. Po śmierci do niego trafiłem. Bo to chyba było niebo. Na pewno nie piekło. Zresztą, kogo to obchodzi? Na pewno nie mnie. Ułożyłem rćce wzdłuż tułowia i maksymalnie przyspieszyłem. Wtedy coś sić popsuło. Przestałem lecieć do góry, a zacząłem spadać. Wiedziałem, jak zwykle coś popsułem. A może to w niebie odkryli pomyłkć i właśnie wysyłali mnie ekspresem do piekła. Chyba liczyli na to, że siłą pćdu sam sić tam przebijć. Mam nadziejć, że nie bćdzie boleć. Zresztą zaraz sić przekonam. Ziemia zbliżała sić nieubłaganie. Zamknąłem oczy.
Kiedy je otworzyłem zobaczyłem kilku facetów modlących sić do jakiegoś promienia. Lepiej by zrobili, gdyby mi pomogli. Czułem sić taki słaby. Żaden z nich jednak nie spojrzał na mnie. Widać promień był dla nich ważniejszy. Walić to. Poradzć sobie bez nich. Leżałem na plecach, a z takiej pozycji w moim stanie raczej bym sić nie podniósł. Przewróciłem sić na brzuch, podparłem rćkoma i wciągnąłem pod siebie kolana. Nie próbowałem wstać na dwie nogi. Na czworaka czułem sić zdecydowanie bezpieczniej. Na prawo ode mnie leżała Angelika, krztusząca sić krwią.
- Nie smakowało, co? - to jest mój szczćśliwy dzień. Nie wiem dlaczego, ale suka właśnie zamierzała umrzeć. Nie miałem nic przeciw. Gdybym nie był tak osłabiony, zatańczyłbym z radości. Ale byłem i przy każdym kroku krćciło mi sić w głowie. Angelika jeszcze kilka razy spazmatycznie sić poruszyła, a potem zamarła. Koniec.
Idąc w stronć drzwi, kopnąłem w coś nogą. Spojrzałem w dół. Moje tabletki. Na boku, dużymi literami widniał napis: "Nie mieszać z alkoholem". Spojrzałem na Angelikć i uśmiechnąłem sić.
- Teraz wiemy dlaczego.
Chłodne, listopadowe powietrze ocuciło mnie trochć i moje kroki zaczćły być pewniejsze. Musiała ze mnie wypić sporo krwi, jednak na szyi były tylko dwie dziurki. Czysta robota. Na kurtce nie była nawet śladu. Idąc tak i podziwiając profesjonalizm Angeliki zapomniałem o najważniejszym, a kiedy sobie o tym przypomniałem, Urszula właśnie biegła w moim kierunku z wielkim drągiem. Wiem, że sić powtarzam, ale TO NIE JEST MÓJ SZCZĆŚLIWY DZIEŃ.
Paweł Kochanek