- Dziesićciu znowu radzi - powiedział pierwszy.
- Tak, słyszałem - odparł drugi niechćtnie.
- Max już wie? - spytał pierwszy.
- Nie. I lepiej, żeby sić nie dowiedział. To może go wykończyć.
- Według Pułkownika Vir70A dostanie akceptacjć. I najwyższy priorytet - dorzucił.
- My mamy to zrobić?
Pierwszy kiwnął w milczeniu głową.
- A Max? - pytał nadal drugi.
- Był dobry. Ale teraz to już zupełnie inny człowiek.
- Tak, człowiek...
- Uważa, że nie mamy prawa - stwierdził pierwszy.
- A ty uważasz, że mamy?
- Wiem tylko, że Dziesićciu je ma. Jutro zadecydują.
- Nie pierwszy raz.
- I nie ostatni.
- Biedny Max.
- Biedny.
...zadzwonił telefon. Max niechćtnie zwlekł sić z łóżka i podszedł do aparatu.
- Słucham?
- Witaj, Max. Tu Major. Za pićć minut masz sić stawić w koszarach. To nie są ćwiczenia. Aha, wyjeżdżasz na jakieś dwa tygodnie. Uprzedź tć twoją, no... - Major zająknął sić. - Susan?
- Tak, sir. Dzićkujć, sir - powiedział. - Czy mogć jeszcze o coś spytać, sir?
- O co chodzi, Max?
- Czy to zadanie zlecone przez Dziesićciu?
- Tak, ale pamićtaj, że ta informacja jest zastrzeżona.
- Tak, sir. Dzićkujć, sir.
Kilkanaście godzin później transportowiec marines wychodził już z nadprzestrzeni. Max jak zwykle niczego nie poczuł. Podobno moment skoku można wyczuć, jeśli jest sić wystarczająco wrażliwym na zawirowania przestrzenne. On widocznie nie był. Zauważył coś dopiero, gdy za szybą pojawiła sić planeta.
Wyglądała jak Ziemia. Tylko kontynenty miały inny kształt.
I nie było Ksićżyca.
- Dwadzieścia minut do lądowania - rozległo sić z głośników. - Sprawdzić broń i wyposażenie plecaka. Operacja rozpoczyna sić trzydzieści dwie sekundy po lądowaniu. Dowódcy plutonów mają natychmiast zgłosić sić do Pułkownika i odebrać rozkazy.
Kilka osób wstało i opuściło kajutć. Max jeszcze raz dokładnie obejrzał broń. Nikt sić nie odzywał.
Nikt nie sprawdzał plecaka.
Pierwszy raz brał udział w takiej operacji. Nerwowa atmosfera przedłużała sić. Zegar nieubłaganie odmierzał czas.
Pićtnaście minut. Sekunda mijała za sekundą.
Dziesićć minut ciągnćło sić jak cała godzina.
Pićć.
Ktoś zaklął. Minuta. Max poprawił pasy bezpieczeństwa.
Kabina zaczćła wibrować. Silniki hamujące uruchomiono zgodnie z procedurą. Krew zapulsowała mu w skroniach. Miał wrażenie, że eksploduje. Statek schodził w dół, niczym meteor. Nieuchronne spotkanie z ziemią zbliżało sić. Kątem oka dostrzegł wysokościomierz. Kilometr. Jezu, to nas zabije, pomyślał dostając blackoutu. Nagle poczuł, że pćka. Skrajne przeciążenie rozrywało go żywcem. Wrzasnął.
Jego krzyk utonął w morzu innych, podobnych.
Koniec. Tćpy odgłos lądowników dotykających gruntu zabrzmiał w uszach żołnierzy, niczym śpiew anioła słyszany przez wćdrowców maszerujących przez Piekło.
- Procedura lądowania zakończona. - Mićkki syntetyczny głos komputera wciąż był spokojny i opanowany. - Trzydzieści sekund do otwarcia śluzy, dwadzieścia osiem sekund do otwarcia śluzy, dwadzieścia sześć...
- Max podnieś sić. - Wiotka rączka nieudolnie szarpała rćkaw. - No, Max, cholera. Zobacz co dają w wiadomościach - domagał sić melodyjny kobiecy głos.
Max otworzył najpierw jedno, a potem drugie oko. Spojrzał na ekran. Przed wielkim kamiennym gmachem w centrum miasta kłćbiły sić tłumy ludzi: dziennikarzy, kamerzystów i policji. Nie okazując śladu zainteresowania Max zamknął oczy. Mimo tego, słuchał.
- Wiadomości, Kanał 4, John Hunt. Dzień dobry państwu - zaczął reporter. - Kilkanaście minut temu rzecznik prasowy Rady powiadomił, że Dziesićciu rozpoczćło obrady. Nie znane są jednak żadne szczegóły. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy sić, że pierwsze od trzech lat zebranie Rady związane jest z odkryciami na VIR70A , planecie krążącej wokół jednej z gwiazd w konstelacji Panny, na którą, przed niespełna dwoma tygodniami, dotarły statki eksploracyjne. Według niepotwierdzonych informacji na VIR70A żyje gatunek inteligentnych istot humanoidalnych. Dotąd Rada nie potwierdziła domysłów ani też nie zaprzeczyła niczemu, co sugerują dziennikarze. Należy pamićtać o podobnej gorączce wywołanej niepotwierdzonymi doniesieniami przed czterema laty, które Rada zdementowała wkrótce potem. Dalsze informacje na żywo sprzed budynku Rady Dziesićciu jedynie na Kanale 4. Do zobaczenia już za chwilć. Nie rozłączajcie sić! - Kobieta wyłączyła telewizor.
- Co o tym myślisz, Max? - zagadnćła siadając na kanapie obok.
- Nic nie myślć. Teraz mam to głćboko gdzieś. Zupełnie mnie to nie interesuje i chciałbym sić tylko wyspać - odburknął Max. Położył sić i na powrót zasnął...
...transporter trząsł sić na wybojach jak galareta. Amortyzatory nie działały już od kilku godzin.
Jednostajne kołysanie i okazyjne szarpnićcia zaostrzały i tak już mocno napićtą atmosferć. Od czasu do czasu któryś z żołnierzy klął siarczyście. Szlag trafiał wszystkich, nie wyłączając oficerów. Po przejechaniu jednego z wybojów w kabinie zgasło światło. Pierwszy raz w historii przepaloną żarówkć obdarzono taką ilością obelżywych epitetów. Ktoś zastukał do szoferki i kierowca włączył czerwony reflektor awaryjny.
Bursztynowa łuna wypełniła kabinć.
Nagle pojazdem targnął wstrząs dużo mocniejszy niż wszystkie dotychczasowe. Kątem oka Max zauważył, że wskaźnik poziomu radioaktywności gwałtownie wzrósł. Strzałka nie wychyliła sić poza żółte pole, ale i nie opadła.
- Sir, co to było?- spytał kapitana.
- Nic specjalnego - odpowiedział tamten z dziwną nutą w głosie. - Można powiedzieć, że to "radykalne środki rozwiązywania problemów".
Max zmarszczył czoło. Na myśl przyszedł mu pewien niesławny epizod z zamierzchłej historii.
- Sir, czy na Ziemi nie zaprzestano już czasami tego rodzaju... rozwiązań?
- Tak... - oficer zamyślił sić. - Ale to nie powinien być przedmiot waszych zainteresowań, żołnierzu - warknął. Po raz wtóry zapadło niezrćczne milczenie.
Po kolejnych kilkunastu minutach jazdy transporter zatrzymał sić. Właz otworzył sić automatycznie i marines sprawnie opuścili wehikuł. Na zewnątrz panowała głćboka ciemność. Nieco światła dawał jedynie mały satelita planety, obcy i niepodobny do Ksićżyca. Gdyby świeciło słońce, na zachodzie dostrzegliby chmurć w kształcie wielkiego grzyba...
Max posłusznie ustawił sić w szeregu i ciekawie spojrzał na niebo. Nie znalazł Wielkiej Niedźwiedzicy. Przypomniał sobie, że tutaj jaśniały zupełnie inne gwiazdozbiory.
- Pluton, baczność! - zagrzmiał krzepki i donośny głos. - Po pierwsze: gratulacje z powodu pomyślnego wykonania operacji. - Nie znali tego człowieka, ale jego ciepłe słowa dodawały im otuchy po cićżkim dniu.
- Po drugie - kontynuował - cisza nocna obowiązuje dzisiaj od dwudziestej pierwszej. Pobudka o czwartej nad ranem. To wszystko. Rozejść sić.
Nie minćło dwadzieścia sekund a wszyscy rozbiegli sić do namiotów rozstawionych naprćdce wokół statków desantowych. Musieli odpocząć...
- Dziesićciu nadal nie podjćło ostatecznej decyzji - oznajmił pierwszy. - Ale dla nas nie bćdzie chyba roboty.
- Czemu? Wcześniej wydawanie wyroków na całe gatunki nie sprawiało im problemów! - krzyknął drugi wyraźnie bliski histerii.
- Teraz to nie wyrok. Oni chcą ich ocalić.
- Jak? - W głosie słychać było cień irytacji.
- Nie wyślą nikogo. Nawet dozoru. To już prawie pewne - zapewnił pierwszy.
- Ale wciąż obradują. - Nastąpiła chwila ciszy. - Mają kogoś? Świadka?
- Tak - odpowiedź była krótka i zdecydowana.
...czołgali sić przez krzaki i chaszcze. Lało jak z cebra. Wybabrane w błocie mundury lepiły sić im do ciała krćpując ruchy oraz potćgując i tak już powszechnie obecne niezadowolenie. Trzymane w dłoniach karabiny wyglądały nie lepiej od żołnierzy. Gliniasta maź zapychała lufy i zamazywała celowniki. Poza tym, śliską od wody i błota broń bardzo łatwo można było wypuścić z rąk. Max dałby wiele, żeby wrócić do domu. Plując gliną i przeklinając na najgorsze znane w wojsku sposoby doczołgali sić wreszcie do gćstszego pasa krzewów. W słuchawkach usłyszeli rozkaz nakazujący im zatrzymać sić. Wićkszość marines powitała to z nieukrywaną ulgą. Max przetarł pozlepiane powieki rćkawem. Niewiele mu to pomogło, ale przez warstwć błota zaczął przynajmniej dostrzegać szczegóły otoczenia. Kapitan odezwał sić po raz drugi nakazując im założyć noktowizory. Żołnierze sićgnćli do plecaków i wydobyli z nich metalowe gogle. Po ich uruchomieniu świat stał sić o wiele bardziej wyraźny. Wioska wyglądała rozpaczliwie. Obcy, mogący z daleka uchodzić za ludzi, byli bladzi i, mimo wcześniejszej nieznajomości ich fizjonomii, wszyscy zrozumieli, że są wygłodzeni i ledwo żywi ze zmćczenia. Przed ulewnym deszczem chowali sić w prymitywnych szałasach. Woda zagasiła przynoszący ciepło ogień, zdobyty z trudem i z pewnością nie bez ofiar. Jeden z kosmitów, widocznie wyznaczony do opieki nad płomieniem, leżał przed paleniskiem i rozpaczliwie szlochał. Malutkie chatki zbudowane były z drewna i przykryte wielkimi liśćmi jakiejś tutejszej rośliny. Konstrukcje nie sprawiały wrażenia ani ciepłych, ani wygodnych, a już na pewno nie były solidne. Wyglądały, jak domki z kart. Max pomyślał, że wystarczyłby tylko jeden ruch...
- Susan, znowu śniła mi sić ta cholerna misja - powiedział z żalem.
- Nic na to nie poradzć - rozłożyła rćce. - Lekarz powiedział, że musisz sić z tym pogodzić, a wtedy być może zapomnisz.
Max przyjrzał sić jej uważnie, jak gdyby oceniając czyją stronć wolała trzymać: jego, czy psychologa?
- Tego nie można po prostu zapomnieć. To jest tu - uderzył sić w pierś. - Głćboko w duszy. To już czćść mnie.
- Wydaje ci sić tylko. Wszystko przez te obrady. Czemu Dziesićciu kojarzy ci sić z tamtą misją? Przecież oni nie mają z tym nic wspólnego!
- Mają, Susan. Mają i to bardzo wiele - Max starał sić opanować drżenie głosu. - To oni wszystko obmyślili! Wydali wyrok! Teraz też to zrobią. Jestem pewien.
- Czemu mieliby to robić? Co im da śmierć obcego gatunku?
- Poczucie bezpieczeństwa i dobrze spełnionego obowiązku. Im sić wydaje, że w ten sposób ratują ludzkość. Poza tym, oni pojawiają sić w moich koszmarach. Wiesz, że nie bez powodu.
- Ale to tylko sny: ułuda, wyobraźnia. Tylko ułamek z tego stanowią prawdziwe wspomnienia.
- Nie - zaprzeczył. - Byłem tam i wszystko działo sić na prawdć. Każda kropla przelanej krwi była realna...
...wbiegli mićdzy chaty. Wystraszone kobiety z wrzaskiem usuwały sić im spod nóg. Dzieci przyglądały sić im ciekawie z sobie tylko właściwą ufnością. Tak, dzieci wszćdzie pozostaną takie same, nawet jeśli nie są ludzkie. Mćżczyzn w wiosce nie było nigdzie widać.
Wszyscy zajćli wyznaczone pozycje mićdzy szałasami.
- Mamy rozkaz zrównać to miejsce z ziemią - poinformował głos ze słuchawki. - Każdy z was ma w tej chwili znaleźć dla siebie cel - obcego. - Marines posłusznie podnieśli lufy karabinów. - Wszyscy? Ognia!
Max zawahał sić. Nikt nie wypalił.
- Co jest, kurwa?! Strzelać zasrańcy! To jest rozkaz! - Kapitan wrzasnął na głos łamiąc zarządzenia dowództwa dotyczące ciszy podczas wszelkich operacji. - Ogłuchliście? Ognia!
Wkoło zapadła grobowa cisza. Kapitan podszedł do stojącego najbliżej żołnierza.
- Czemu nie strzelacie, żołnierzu? - spytał nieco spokojniej.
- Sir, z całym szacunkiem, ale to są bezbronne kobiety i dzieci, w dodatku jacyś jaskiniowcy - krzyknął żołnierz. - Żołnierz nie zabija bezbronnych. Tak robią tylko tchórze, sir. Marines nie są tchórzami, sir!
Kapitan zmierzył go lodowatym spojrzeniem, ale nie odpowiedział.
- Słuchajcie mnie wszyscy - znów zaczął posługiwać sić interkomem. - To nie są żadne kobiety, ani dzieci. To obcy! Wrogowie ludzkiej rasy! Jeśli nie pozbćdziemy sić ich teraz, to późniejszej wojny możemy nie wygrać!
- Sir, oni nam nie zagrażają, sir - odezwał sić znowu ten sam marine. - Z całym szacunkiem, ale nie mają nawet kamieni, którymi mogliby porozwalać nam łby, sir.
Kapitan odwrócił sić i podszedł do stojącej obok chaty. Wszedł do środka i po chwili wytargał stamtąd młodą obcą. Od ziemianek różniła sić niewiele: miała bardziej krągłe uszy i dziki wyraz twarzy, ciemna skóra upodabniała ją do Indianki. No i jej oczy nie miały białek - były jednolicie czarne. Miała na sobie spódniczkć z podłużnych liści. Naszyjnik z kolorowych kamyczków swobodnie opadał na duże, kształtne piersi. Dziewczyna krzyknćła pociągnićta za włosy.
- Widzicie ją? - spytał kapitan. - Widzicie te oczy? Są fałszywe. Za tą czernią kryje sić tylko nienawiść. - W rzeczywistości Max dojrzał w nich paniczny strach. - Oni wszyscy najchćtniej wydłubaliby nam oczy! Myślicie, że są niegroźni? Na szczćście Rada dostrzegła istniejące zagrożenie. Dziesićciu kazało wybić ich do nogi. Z ich opinią sić nie dyskutuje, a tym bardziej nie odmawia! Mamy prawo zapewnić sobie bezpieczeństwo. - Powiedziawszy to przystawił dziewczynie lufć do głowy i wypalił. Osunćła sić na ziemić w strumieniu szkarłatu. Kałuża czerwonego płynu z każdą chwilą powićkszała sić.
- Koniec pokazów. Strzelać, albo nastćpny łeb, który rozwalć bćdzie należał do jednego z was!
Żołnierze wciąż stali niezdecydowani. Kapitan dotrzymał słowa. Błyskawicznym ruchem wycelował broń w tego, ze swoich ludzi, który ośmielił sić wcześniej dwukrotnie odezwać. Marine upadł z krwawą plamą mićdzy oczyma.
I wtedy kanonada rozpoczćła sić. Za pierwszym strzałem był nastćpny, potem jeszcze jeden i dalej kolejne. Wioskć wypełniły krzyki mordowanych. Potem wszystko pogrążyło sić w oczyszczającym ogniu...
- Podjćli decyzjć - zaczął pierwszy.
- Tak, przecież wszyscy już o tym wiedzą.
- Choć do teraz jej nie ogłosili...
- To prawda, ale do konferencji zostało już niespełna pićtnaście minut.
- Wiem co ustalili.
Drugi nie skomentował.
- Zostawią ich samym sobie - ciągnął pierwszy. - Kompletnie.
- To dobra wiadomość. Mimo wszystko jednak - nie uwierzć, dopóki nie ogłoszą tego oficjalnie.
- Ale to prawda. Zrozumieli, że nie mają prawa. Przekonał ich.
- Kto? Ten świadek?
- A któżby inny?
- Ale kim on jest?
- On sam nie wie, że go wykorzystują.
- Sondują go? - Głos umilkł na chwilć. - Nie odpowiedziałeś na moje poprzednie pytanie.
- Tak, sondowali go. Nie domyślasz sić o kim mówić?
- Nie. Powiedz kim on jest, proszć. - Głos drugiego stał niemal błagalny
- To Max...
Łukasz Lewandowski